Szukaj na tym blogu

Powered By Blogger

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Między młotem a kowadłem

Zakończył się „weekend smoleński”, który po skomasowanej piątkowej porcji piątej rocznicy, rozciągnął się jeszcze na kolejne dwa dni. Używając żargonu piłkarsko – dziennikarskiego: niespodzianek nie było.

Prawicowa hołota zebrała się tam, gdzie regularnie organizowane są zjazdy tych od haseł „tu jest Polska” i używających pojęcia zamach w co trzecim słowie. Hołocie przewodził Jarosław, który znowu wykazał się niezrozumieniem tematu i zamiast pojechać do Krakowa na grób brata, postanowił zorganizować rozrywkę kilkuset zwolennikom torii ucisku i putinowskiego systemu nad Wisłą.

Przed pięcioma laty Jarosław zmuszony był podjąć się startu w wyborach prezydenckich, bo jego początkowo wybrany kandydat z przyczyn oczywistych zrobić tego nie mógł. Rozpoczęła się kampania obłudy, gdzie prezes próbował wmówić ludziom, że teraz już będzie grzeczny. Wybory przegrał, potem wyrzucił tych co podpowiadali mu unikanie tematu katastrofy (czyt. zamachu) dla jego dobra. Następne w kolejności były wybory samorządowe, w których PiS zmajstrował spot o Lechu Kaczyńskim, który do tematyki samorządów pasował jak wół do karety. Jarosław zdecydował jednak, że jedziemy z tą linią kampanii… i znowu przegrał.

Po całej serii późniejszych porażek, Jarosław postanowił dać se spokój, dlatego w tym roku w wyborach z ramienia PiS kandyduje Andrzej. Jego przewaga nad prezesem i kilkoma innymi ludźmi z jego otoczenia jest w tej kampanii taka, że był ministrem prezydenta Kaczyńskiego, więc zapewne zna już układ pomieszczeń i korytarzy w Pałacu Prezydenckim. Nie znajduje bowiem więcej argumentów za tą kandydaturą na to stanowisko.

Andrzej jest drugim po Piotrze ‘nawijam z tabletu’ Glińskim, który przyjął propozycję wzięcia na siebie obowiązku kompromitowania się w imię pisiorskiego bełkotu, w zamian za szansę zaistnienia w polityce. Ale to już sprawa samego Andrew. Inna rzecz, że Jarosław wykrzesał z siebie resztki rozsądku i zrozumiał, że po wybrykach z ostatnich lat jest zbyt kontrowersyjny by walczyć z lubianym Komorowskim.

Andrzej to dobry kandydat, z punktu widzenia interesu PiS. Mimo że w krótkim okresie po smoleńskiej katastrofie udzielił kilku wywiadów telewizyjnych na jej temat, to generalnie rzecz biorąc w ogólnospołecznej ocenie nie śmierdzi tak bardzo smoleńskim zamachem jak prezes czy na przykład Macierewicz. A że obaj wymienionych obrzydzili Polakom temat, to „smoleński kandydat” mógłby na starcie stać się przegranym ze względu na skojarzenia.

Sam kandydat unika tematu, bo widział jak jego rozgrzebywanie skończyło się dla rozgrzebujących w latach poprzednich. Powstaje duopol polityczny w ramach jednej opcji, w którym na jednym końcu kandydat partii nie chce dotykać tematu, a na drugim naczelny ekspert do spraw zamachów prezentuje wydanie drugie poprawione swojego raportu, w którym udowadnia, że przedstawione już dawno doświadczenia z użyciem parówek jednoznacznie wskazują na zamach.

Sytuacja ta stawia Andrzeja w niekomfortowej sytuacji. Nie może on liczyć na wsparcie partii, która zaproponowała mu błaznowanie w jej imieniu, bo przesiąknie zanadto teorią zamachu. I może miałoby to szansę powodzenia, gdyby nie to, że Andrzej jest jednoznacznie kojarzony jako kandydat PiS. Na dodatek, można wspomnieć też przypadek Marcinkiewicza, który będąc premierem nie miał żadnej swobody, bo całą zabawą kierował Jarosław. A kiedy znudziło mu się podpowiadanie z tylnego fotela zdymisjonował Kazimierza i sam złapał za stery. Nie ma wątpliwości, kto w przypadku prezydentury Andrzeja miałby decydujące zdanie na temat podejmowanych decyzji. Kazimierz wyemigrował ostatecznie do Anglii by tam sobie żyć i pracować. Wczoraj Andrzej był na wyspach i namawiał mieszkających tam Polaków do głosowania na niego w ramach „podziękowania tym, przez których musieli wyjechać”. Ciekawe czy kiedy podzieli los Kazimierza, zadzwoni do Jarosława z podziękowaniami za zniszczenie jego politycznego bytu.