Obczajmy taką sytuację – idziesz sobie ulicą albo czekasz na
przystanku i podchodzi do Ciebie obcy ludź i zaczyna ci gadać, wyzywać i tak
dalej. Jako pracownik firmy windykacyjnej kilkukrotnie miałem już wątpliwą
przyjemność takowe sytuacje przeżyć, bo nie mam w zwyczaju zdejmować z szyji firmowej
smyczy z identyfikatorem po wyjściu. Ale nie trzeba pracować w windykacji, czy
też inaczej kusić losu. Każdy zna sytuację kiedy podchodzi do niego jakiś
nieznajomy frustrat i zaczyna się produkować a z każdym słowem takiego
delikwenta stężenie etanolu w promieniu najbliższych paru metrów wzrasta
dwukrotnie. Często takie osobniki zaczepiają ludzi bo tak, bo coś tam im się ubzdurało
albo mają takie widzi mi się.
Powyższe jest wpisane w ryzyko wychodzenia z domu na ulicę i
trzeba się z tym liczyć. Gorzej jak jesteś, na przykład, w sejmie, robisz swoją
robotę i nagle ni stąd ni z owąd przypruwa się do Ciebie jakieś babsko. Taka
przygoda spotkała dziś jedną z reporterek TVN, która będąc w pracy, była w
budynku sejmu bo dziennikarze tak mają, że czasem przeprowadzają wywiady – z politykami
również. Teraz gorący temat to kilometrówki Sikorskiego i generalnie polityczny
harmider kręci się teraz wokół tego tematu. I stoi sobie owa reporterka na
korytarzu sejmowym, obok stoi operator kamery i z nagła zaczyna się akcja.
Korytarzem idą dwie posłanki, a w zasadzie jedna posłanka i
jedna pani poseł – bo „Konstytucja mówi o posłach a nie o posłankach”.
Dokładniej mówiąc idą Krystyna P., która jest w Pisie oraz Marzena W. która w
Pisie była ale się zmyła wraz z Ziobrą i resztą uciekinierów. Nie ma co
ukrywać, że to polityczna waga ciężka – obie panie mogłyby stanowić przeciwwagę
dla urządzeń podnoszących tiry które wpadły do rowu.
Marzena, znana też jako „małpa w czerwonym” nie odegrała w
tym zdarzeniu większej roli. Krystyna zwykła natomiast być gwiazdą wszędzie tam
gdzie się pojawia, choć wyglądem gwiazdorzyć nie może. Jej pseudonim to AK 44
za co winę ponoszą rodzice pani poseł, którzy w dzieciństwie nie zaszczepili
jej na wściekliznę.
Krystyna na widok dziennikarki dostaje napadu agresji i już
z kilkudziesięciu metrów zaczyna się drzeć w jej stronę. Potem podchodzi i
kontynuuje słowotok, z którego niewiele wynika, a serię gadaniny w typie
tratatata kończy na obrażaniu dziennikarki. Zupełnie jak w opisywanej na
początku sytuacji ulicznej. Kobieta która usiłuje robić wrażenie wykształconej
i przyzwoitej, uskutecznia zachowania stanowiące domenę grupy ludzi, kojarzonej
z alkoholizmem i agresją.
I co najistotniejsze, że sytuacja taka raczej nie dziwi. Bo
Krystyna Pawłowicz w swoim ambicjonalnym szale udowadniania innym wyższości
swojej ponad nimi jawi się raczej jako gdacząca kwoka a nie jako
przedstawicielka sfery intelektualnej. Wiecznie niewyszczekana, pełna
kompleksów i sztucznie mądra już od dawna była bliżej tych, którzy po flaszce
znają wszystkie metody na uzdrowienie Państwa, niż tych od których raczej
wymaga się ogłady i kultury.