Pseudodramatyczna decyzja Jolanty Szczypińskiej o
zaprzestaniu leczenia choroby nowotworowej to nic więcej jak desperackie
dążenie PiS do odzyskania władzy, nawet przy zastosowaniu środków powszechnie
uważanych za „będące nie na miejscu”. Jednym słowem, w wykonaniu tej partii –
normlaka. Wygłup posłanki, przez jej kolegów z prawicy żartobliwie zwany aktem
desperacji, to kolejna nieudolna próba pokazania, jak dalece jest w stanie
posunąć się PiS by pokazać swoją rzekomą troskę o obywateli. I wielu naiwnych
dało się nabrać.
Tłumaczenie jest populistyczne, no bo skoro „zwykły obywatel”
nie może mieć przyzwoitego dostępu do leczenia, to Szczypińska jako wybrana
przez ludzi do ich reprezentowania nie może sobie pozwolić na leczenie. W
istocie, pomoc pacjentom sprowadzi się jedynie do skrócenia kolejek chorych – o
jedną sztukę. Czy można podjąć głupszą decyzję i na złość babci rzeczywiście
odmrozić sobie uszy? Mnie się wydawało, że takie myślenie to domena małych
dzieci. Z tym, że im się to wybacza. Posłom PiS też powinno się takie numery
wybaczać, bo w swym rozpaczliwym dążeniu do wywalczenia czegokolwiek na scenie
politycznej, tracą rozumy i zaczynają kierować się emocjami.
Wszystko to układa się w żałosny spektakl polityczny, w którym
Szczypińska, z poważnego problemu chorób nowotworowych, urządza sobie
telewizyjny melodramat, robiąc z siebie cierpiętnicę. Kreując się na ofiarę
polityki obecnego rządu, staje się ofiarą własnej bezmyślności, Naprawdę ciężko
jest pojąć bezmiar głupoty człowieka, który w imię swoich chorych ideałów
podejmuje grę o życie z niebezpieczną chorobą. Do tego urządza sobie show
medialne, próbując przedstawić się jako bohaterkę uciśnionych.
Wypadałoby życzyć posłance zdrowia, ale nie uczynię tego. Bo
nie będę życzył zdrowia komuś, kto sam, na własne życzenie sobie go nie życzy. Nie
będę bawił się w wymyślanie scenariuszy rozwoju sytuacji, wiem natomiast jedno.
O ile jest jeszcze szansa na wyleczenie choroby nowotworowej posłanki
Szczypińskiej, o tyle jej głupoty wyleczyć się chyba już nie da.