Zakładamy że nabywamy jakiś towar, kupujemy sobie coś
nowego, na przykład telefon. Taki full wypas, może nawet najlepszy na rynku
smartfon z gatunku wszystkomających. A potem korzystamy z jego możliwości.
Niestety z czasem przestaje być już tak fajnie jak na początku, bateria „trzyma”
coraz krócej, system coraz częściej się zawiesza, nowsze aplikacje już nie
śmigają bo urządzenie jest na nie za słabe i do tego coraz częściej gubi sieć.
Po jakimś czasie z początkowego full wypasu zostają tylko podstawowe
funkcjonalności jak dzwonienie i wysyłanie sms. I pomimo tego że podstawowa
funkcja telefonu nadal jest przez niego realizowana decydujemy się na zakup
kolejnego, bo pozostałe aspekty przestają nas zadowalać.
Unia Europejska powstała jako wspólnota gospodarcza i miała
za zadanie ułatwić przepływy towarów ludzi i kapitału między krajami
członkowskimi. Dzięki temu powstawał duży obszar gospodarczy o bardzo wysokiej
konkurencyjności. Aby to działało należało stworzyć konkretne przepisy prawne
obowiązujące na całym obszarze co na państwach członkowskich wymuszało modyfikcje
wewnętrznych kodeksów, dopasowując je do zapisów wspólnotowych. W ten sposób
powstały otwarte granice, postały fundusze do których każdy miał obowiązek coś
wpłacić by potem pieniądze były rozdysponowywane do konkretnych obszarów gospodarki,
powstała wspólna waluta która zastąpiła waluty narodowe, powstało wiele innych
przywilejów. Państwa członkowskie były gotowe zrezygnować z części swojej niezależności
na rzecz wspólnotowych przepisów, ponieważ korzyści z takiego ruchu
przewyższały częściowe osłabienie suwerenności.
Ale z czasem zaczęły się pojawiać kłopoty, które powodowały
zgrzyty pomiędzy członkami Unii. A im więcej ich było tym trudniej było o
kompromis, który uwzględniałby stanowisko wszystkich. Coraz więcej spraw w
ostatnich latach pozostawało bez rozwiązania, lub wypracowane rozwiązania były
w zasadzie najgorszym możliwym rozwiązaniem, które było wdrażane tylko dlatego
że lepszego na tamtą chwilę nie było. Takie sytuacje nadal nakazywały jednak
rezygnację z części własnych interesów na rzecz woli wspólnoty. A że często
były to mechanizmy niedopracowane, tworzone na szybko, pełne luk to ich
wdrożenie odbijało się negatywnie na gospodarkach państw członkowskich, a co za
tym idzie na ich obywatelach.
Z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca Unii, wygląda to
tak, że wspólnota coraz więcej narzuca, coraz więcej wymaga, mechanizmy są
słabe, swoboda jest coraz mniejsza itd. W takiej sytuacji musi się rodzić
oczywiste pytanie czy warto dalej brać w tym udział. I tak wracamy do przykładu
z telefonem – czy warto męczyć się z coraz gorszą sytuacją wewnątrzunijną mimo
że podstawowe prawa, jak wolne granice i duża swoboda gospodarcza nadal
funkcjonują.
Tak pomyśleli Brytyjczycy. Oni mieli zwyczajnie dość
płacenia milionów funtów rocznie, ograniczania ich suwerenności lub narzucania
im słabych rozwiązań prawnych, obowiązku udostępniania pakietów socjalnych dla
ludzi z zewnątrz, odgórnego nakazu przyjęcia jakiejś tam liczby uchodźców wbrew
ich woli, nakazu „zrzutki” na niegospodarną Grecję, nieudolności w
rozwiązywaniu unijnych kryzysów, marazmu jaki od kilku lat gnębi całą wspólnotę
i jeszcze wielu innych elementów, których korzyści płynące z bycia w UE już nie
rekompensowały.
Dlatego też wynik wczorajszego referendum wstrząsa ale nie
szokuje. Od momentu kiedy podjęta została decyzja o referendum liczba
zwolenników i przeciwników wyjścia GB z Unii była mniej więcej zbliżona i
wiadomo było że szala przechyli się na jedną ze stron w stopniu minimalnym,
więc oba wyniki są równo prawdopodobne. Ale te antyunijne nastroje były widoczne
od dawna i to nie tylko w Wielkiej Brytanii ale w niemal każdym Państwie
członkowskim i mówiono o tym od wielu, wielu, wielu miesięcy. To niezadowolenie
narastało coraz bardziej, więc tzw. Brexit to nie jakiś niezrozumiały ruch,
tylko po prostu kolejny krok po protestach, pokazach niezadowolenia,
demonstracyjnego okazywania coraz mniejszej wiary w siłę UE. I choć jest to
wydarzenie bez precedensu, bo jak dotąd Unia wyłącznie przyjmowała, to wydaje
się być elementem naturalnej kolei rzeczy, w sytuacji jaką obserwujemy od
długiego czasu.
Mimo to prominentni działacze unijni są zszokowani. W
wypowiedziach dla mediów prezentują swoje niedowierzanie, ktoś tam mówił że nie
wierzy w to co się stało, ktoś inny prosił by obudzić go z tego koszmaru bo to
nie mogło się stać. Zupełnie tak jakby nie docenili skali niezadowolenia. Każdy
z nich otwarcie mówił, że zdaje sobie sprawę że dziś mieszkańcy Unii czują
rozczarowanie, ale chyba mało który z nich przypuszczał, że tak fundamentalne
Państwo członkowskie jak Wielka Brytania zdecyduje się na taki krok i to w
wyniku vox populi.
Chcę w ten sposób powiedzieć że rozumiem Brytyjczyków. Ich
zachowanie to nie jest dezercja, to wypowiedzenie umowy w momencie gdy dawne
ideały już prawie przestały mieć znaczenie. Dziś każde z państw może powiedzieć,
że wchodziło do innej Unii, takiej w której członkostwo było warte wyrzeczeń.
Ale nikt nie obiecywał że będzie z nią bez względu na wszystko. Brytyjczycy
wylali unijnym dygnitarzom na głowę nie kubeł ale cysternę, nie zimnej a
lodowatej wody. Ale Jacek Żakowski słusznie zauważył, że to nie koniec świata,
Unii i Wielkiej Brytanii. Ja nawet pójdę o krok dalej i zaryzykuję taką tezę,
że jeżeli Unia zrozumie i dobrze odczyta wczorajszy sygnał, a potem dokona
działań we właściwym kierunku, to przy trwającym kilka lat procesie opuszczania
Unii przez Wielką Brytanię, postrzeganie jej może się tam na tyle zmienić, że
cały proces zostanie przerwany i Brexit wcale się nie urzeczywistni. Na chwilę
obecną to jedynie wynik referendum