Szukaj na tym blogu

Powered By Blogger

czwartek, 23 grudnia 2010

Kolejny etap mydlanej szopki


Od czasu katastrofy smoleńskiej miałem pewność że związana z nią szeroko opisywana trauma Jarosława Kaczyńskiego była dla mnie jedynie wytworem jego bujnej wyobraźni. Nie miałem i nie mam od tamtej pory wątpliwości że prezes Pis w wypadku nie stracił brata ale stracił jedynie prezydenckie weto, czyli ostatnią realna broń w walce z rozpędzoną Platformą. Ponieważ tego typu sformułowania są, mówiąc delikatnie, niestosowne opinię tą zachowałem dla siebie. Po ostatnich wypowiedziach Kaczyńskiego dostałem jednak upragniony dowód na to, że miałem rację.

Od 10 kwietnia, jasnym i oczywistym było na czym PiS oprze swoją strategię w polityce na najbliższe lata, mimo że samo Pis próbowało podczas wyborów prezydenckich stworzyć pozory że jest zupełnie inaczej. Prezes i jego sztab przekonywali że Kaczyński się zmienił i teraz będzie już grzeczny. Kilku naiwnych nawet dało się nabrać, ja stwierdziłem że ludzie tak szybko się nie zmiatają, a ludzie w wieku prezesa nie zmieniają się w szczególności. Nie chwaląc się niedługo po wyborach prezes dał mi tą satysfakcję cieszenia się że i w tym wypadku się nie pomyliłem. Ludzie, którzy sprawili że Kaczyński o mało wyborów nie wygrał, w nagrodę zostali oskarżeni o działanie na szkodę Pis i wydaleni z partii. Sam prezes na swoje usprawiedliwienie powiedział że po szoku jaki przeżył był pod wpływem silnych leków i nie do końca kontrolował to mówił i robił.

Skoro więc działanie leków ma tak negatywny wpływ na osobę prezesa to odnoszę wrażenie że jest on pod ich wpływem po dziś dzień. W ostatnich dniach, przypomniał sobie że podczas sekcji zwłok brata, w Warszawie, nie rozpoznał jego ciała. Powstają więc wątpliwości czy na Wawelu na pewno pochowany jest prezydent. Mówi się o ekshumacji zwłok, choć to akurat element dopisany przez media, które od razu zainteresowały się wypowiedzią prezesa Pis. Ten oczywiście znów może powiedzieć że był „naćpany” i nie do końca wiedział co wygaduje.

O ile totalny brak szacunku dla ludzi, wyborców a nawet ludzi z własnego grona to u Kaczyńskiego norma, o tyle brak szacunku dla własnej rodziny to już zwykłe skurwysyństwo. Wykorzystywanie rodzinnej tragedii do polityki jest chybionym zagraniem, które i tak i tak albo przyniesie PiS straty albo, w najlepszym przypadku, nie przyniesie nic. Efekt propagandowy oczywiście jest zgodny z planowanym, ponieważ o Kaczyńskim znów jest głośno.

Całość oskarżeń o takie zachowanie nie jest oczywiście w tym przypadku kierowana wyłącznie do prezesa, bo przecież nikt z rodziny zmarłego prezydenta nie zareagował gdy Kaczyński znów ze śmierci swojego brata postanowił zrobić teatrzyk. Córka Lecha, Marta nie tylko skrytykowała swojego chorego na głowę wujka, ale nie zdziwię się jak się okaże że wręcz podziela jego poglądy.

Pewnym jest że podziela je niejaki mecenas Rogalski który jest pełnomocnikiem niektórych rodzin ofiar tragedii smoleńskiej. Pozostałe rodziny na pewno łapią się za głowę gdy patrzą jak Kaczyński bezczelnie depcze pamięć po swoim bracie. Możliwe że niejedna z nich ma podobne wątpliwości, w końcu ciała ofiar były zmasakrowane i często niekompletne. Możliwym jest oczywiście że mogła nastąpić jakaś pomyłka i taka niepewność jest jak najbardziej uzasadniona. Jednakże żadna z pozostałych rodzin nie odważyła się być na tyle bezczelna żeby tak osobistą sprawę rozegrać publicznie. Wynika to z szacunku dla tych których stracili.

Jarosław Kaczyński tego szacunku nie ma. Ponieważ nigdy nie pogodzi się z losem, który sprawia że Pis jest już wyłącznie partią na zawsze przegraną, prezes wykorzysta wszelką okazję żeby znów narobić trochę szumu licząc że uniknie nieuniknionego. A nieuniknione jest coraz mniejsze i mniejsze poparcie dla jego żałosnej partii którą żartobliwie nazwał Prawem i Sprawiedliwością. Jednakże nawet dla drobnych kilku chwil pokazania się publicznie, jest w stanie nawet publicznie zbluzgać pamięć po osobie, co do której jeszcze niedawno przekonywał że była mu najbliższa.

sobota, 27 listopada 2010

oficjalnie: nie ma się czego obawiać


Nowy klub parlamentarny o wdzięcznej nazwie „Polska jest najważniejsza” rozbudza nadzieje na powstanie w Polsce realnej opozycji dla Platformy która jest na najlepszej drodze aby w przyszłorocznych wyborach znów zgarnąć pierwsze miejsce. Sami szansy na zwycięstwo chyba jeszcze nie mają, ale należy mieć nadzieję że projekt ten powiedzie się. Ja sam nie popieram tego ugrupowania i na razie zostanę przy partii rządzącej, jednakże widzę nadzieję na poprawę patologicznej sytuacji jaka powstała gdy w roli opozycji zaczęła występować banda psychopatów, pomyleńców i dewotów.

Mam na myśli oczywiście największą partię opozycyjną, zwaną żartobliwie Prawem i Sprawiedliwością, bo w opozycji jest także SLD, partia na pewno zdecydowanie rozsądniejsza ale po czasach rządów Leszka Millera cały czas posiadająca zbyt mało mandatów aby w ławach opozycji stanowić przeciwwagę dla Jarosława Kaczyńskiego i jego bandy.

Dziś sytuacja doszła do stanu tak kuriozalnego, że rząd może w spokoju podnieść podatki nie obawiając się zbytnio o utratę poparcia. Wystarczy że premier Tusk na konferencji wspomni o szanownym prezesie PiS a następnie doda że Platforma jest gwarancją że tacy ludzie nie dorwą się do władzy. W każdym kraju, w którym demokracja działa poprawnie rząd który podnosi podatki musiałby liczyć się z poważnym odzewem społeczeństwa uwidocznionym w sondażowych słupkach. W Polce demokracja istnieje tylko z nazwy, bo ustrój ten zakłada że istnieje rząd i istnieje opozycja, u nas istnieje rząd, a opozycji nie ma bo największa opozycyjna partia zamiast kontrolować i mobilizować władzę do działania woli dążyć do samounicestwienia robiąc przy okazji wiele szumu. Nie trzeba wspominać że działania PiS z polityką nie mają nic wspólnego.

Oczywiście nie należy zapominać że nowopowstałe ugrupowania nie mają w Polsce łatwo. Ostatnim tego typu projektem który się powiódł i osiągnął jakiś sukces były Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, które powstały jeszcze przed wyborami w 2000 roku. Wspominam o tym bo wielu zakłada, zresztą mając ku temu podstawy, że klub PJN w ostateczności przeobrazi się w pełnoprawną partię polityczną i to partię która w przeciwieństwie do tworów jakie rodziły się w ostatniej dekadzie ma szansę się wybić. Jeżeli tak się stanie to wówczas będzie to data historyczna dla polskiej demokracji. Będzie to początek likwidacji największych jej szkodników, zwany w przyszłości początkiem końca PiS’u.

Sam Kaczyński problemu oczywiście nie widzi, a dokładniej mówiąc to widzi poważny, tylko że oficjalna linia partii w tej sprawie nakazuje bagatelizować zagrożenie. Co lepsze, pojawiają się głosy że partia prezesa nawet cieszy się z takiego rozwoju sytuacji, ponieważ nowe ugrupowanie odbierze sporo głosów… Platformie Obywatelskiej. I pewnie częściowo wizje prezesa się sprawdzą, ale do „sporo” będzie tu jeszcze sporo brakować.

PJN będzie ucywilizowaną wersją Prawa i Sprawiedliwości które teraz jest partią jeszcze bardziej narwaną i niebezpieczną (według nomenklatury Pis: czytaj – skonsolidowaną). Znajdzie swoich wyborców wśród ludzi którzy mają poglądy prawicowe a jednocześnie nie są oszołomami rozumiejącymi że ciągłe obrażanie Rosjan nie ma nic wspólnego z obroną suwerenności a demonstracyjne obnoszenie się wiarą nie ma nic wspólnego z nią samą. Przykładów błędnej interpretacji pewnych pojęć w wykonaniu członków PiS można podawać setki, hitem ostatnio była koncepcja polaryzacyjno-dyfuzyjna, ściśle zdefiniowana przez prezesa PiS, pomimo że nie ma on pojęcia czym jest polaryzacja ani czym jest dyfuzja. Mówiąc wprost, PiS to partia o poglądach skrajnie prawicowych a skrajności zawsze są niebezpieczne. PJN będzie partią prawicową umiarkowaną i stanie się świetnym wyborem dla ludzi mających ZDROWO(!!)prawicowe poglądy którzy w obecnej sytuacji nie mają na kogo oddać głosu. Takich ludzi jest wielu, a jak wielu pokazał wynik Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich w których liberalno – prawicowe poglądy Joanny Kluzik – Rostkowskiej zyskały bardzo wysokie notowania.

Prezes PiS nie przyzna oczywiście że nad sytuacją nie panuje a partia zaczyna mu się sypać. Będzie twardo obstawał przy wersji że PJN to żaden problem, pomimo że z Jego punktu widzenia to problem poważny.

Jarosław Kaczyński jest szaleńcem ale nie jest człowiekiem głupim (uzyskał w końcu tytuł doktora prawa) i doskonale rozumie zagrożenie jaki wynika z zaistniałej sytuacji. I choć nie mówi tego wprost można to zauważyć, chociażby dlatego że gdyby faktycznie uważał PJN za błahostkę to ani On ani jego partyjni klakierzy nie poświęcali by temu projektowi tyle czasu. I mimo że ilekroć Kaczyński stara się umniejszyć znaczenie inicjatywy swoich byłych współpracowników, jednocześnie podkreślając że niczego się nie obawia, tylekroć wyraźnie widzę, że jest mocno przestraszony.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Porażka na własne życzenie


Wybory samorządowe różnią się znacznie od wszystkich innych chociażby dlatego że ciężko jest jednoznacznie wskazać ich zwycięzcę. Oczywiście można wskazać ile procent głosów dostała każda z partii co rzecz jasna robi się a wyniki przedstawia PKW. Wiadomo jednak że ranga tych stanowisk jest różna a najbardziej prestiżowe są stanowiska w dużych miastach. Ciężko jest zatem określić czy zwycięzcą wyborów samorządowych zostaje partia która zdobyła najwięcej głosów w wielkich miastach, czy może jednak ważniejsze jest to kto wygrał w poszczególnych województwach a zwycięzcą zostaje ten kto „zdobył” najwięcej województw.

Bez względu jednak na metodę określania zwycięzcy wczorajszych wyborów nie potrafię oprzeć się wrażeniu że Jarosław Kaczyński je przegrał. W przypadku województw, PiS wygrał w 6, PO w pozostałych dziesięciu. Jeżeli chodzi o wybory prezydentów miast to Platforma zwyciężyła w większości ważnych metropolii, PiS w zaledwie trzech, w tym w swoim bastionie – w Siedlcach. W najbardziej prestiżowej Warszawie kandydat z poparciem PiS – Czesław Bielecki przegrał z Hanną Gronkiewicz – Waltz ponad dwukrotną różnicą głosów. Tu oczywiście wyniki nie są jeszcze do końca znane bo wiele miast potrzebować będzie drugiej tury aby wyłonić prezydenta.

Jakby porównać wyniki podane przez PKW z ponad 83% obwodów do wyników poprzednich wyborów samorządowych to widzimy w obu przypadkach tendencje spadkowe. Po z 33,16% zjechała na 31,4 co jest niczym w porównaniu z regresem jaki zanotowało PiS – ostry zjazd z 30,3% do 23,1.

Jakąkolwiek klasyfikację wybrać to widać że Jarosław Kaczyński przegrywa 5-te wybory z rzędu. Ale w tym wypadku porażka ta nie wzięła się jedynie z ostrej i agresywnej retoryki prezesa PiS ale przede wszystkim z Jego niezrozumienia idei wyborów do samorządów.

Jako przesłanie tych wyborów można by wskazać hasło zaproponowane przez Platformę „Nie róbmy polityki, budujmy Polskę”. Wybory te nie są związane z wyborem władz centralnych zarządzających krajem jako całością, ale wybiera się ludzi którzy mają działać lokalnie. Oni będą decydować o drogach lokalnych, o szkołach czy tworzeniu ośrodków kultury, sportu i rekreacji. Jest to oczywiście nadal polityka ale odbiega ona od pojęcia polityki na co dzień rozumianej jako działalności na arenie krajowej i międzynarodowej.

Spot PO w ogóle był przemyślany, gdy ludzie stawali przy trybunie i mówili na jakie problemy lokalne będzie chciała położyć nacisk Platforma, oczywiście uogólniając, bo specyfika każdego regionu jest inna i problemy też są inne. W odpowiedzi pojawia się nie wiadomo skąd spot PiS… na temat testamentu Lecha Kaczyńskiego. Ten spot to już nie samobój, to jest już walkower. Może ja jestem niedouczony ale nie rozumiem co do braku szkół, przedszkoli i żłobków ma testament ś.p. prezydenta a do braku dróg, ścieżek dla rowerów i podjazdów dla wózków informacja że był pierwszym prezesem Prawa i Sprawiedliwości. PiS zaserwował nam bardzo fajny skrót życiorysu Lecha Kaczyńskiego i jego tak zwanych „dokonań” ale ja w tym nie dopatrzyłem się żadnego programu wyborczego, ani pomysłu na działanie w samorządach.

Nie da się ukryć ze PiS przegrał kolejne wybory ponieważ nie zrozumiał o jaką stawkę toczy się gra. Oczywiście bardziej niż pewne jest to że Kaczyński tego faktu nie dostrzeże, bo ma wygodniejsze wytłumaczenie związane z tym co nazywa nielojalnością pewnych byłych członków własnej partii. Pewne jest również to że w spocie wyborczym PiS zobaczyliśmy wokół czego budowana będzie kampania na przyszłoroczne wybory parlamentarne, chociaż wiedzielibyśmy to nawet wtedy gdyby spot wyborczy PiS przed wczorajszymi wyborami w ogóle się nie pojawił.

piątek, 5 listopada 2010

a mnie to tam wcale nie dziwi...


Można by dziwić się usunięciu dwóch posłanek z klubu PiS gdyby nie fakt że mamy do czynienia właśnie z partią PiS. Ponieważ jednak wielokrotnie miałem okazję się przekonać że działania Jarosława Kaczyńskiego nie mają nic wspólnego z racjonalnym myśleniem, w tym oczywiście myśleniem o skutkach jakie powodują jego decyzje, to decyzja ta była oczywiście tylko kwestią czasu. Mam też podejrzenia ocierające się nawet o pewność że to nie koniec czystek w partii a następną osobą na czarnej liście prezesa jest Paweł Poncyliusz.

Nie chcę zanudzać tłumaczeniami że cała ta sytuacja to odreagowywanie kompleksów prezesa po porażce w wyborach albo sytuacji w której znienawidzony przez niego rząd wciąż ma wysokie poparcie a sam prezes nie ma najmniejszego pomysłu jak tą sytuacje odmienić. To wszystko zostało już dziś powiedziane i będzie mówione jeszcze nie raz w ciągu najbliższych dni. Swoją drogą współczuję politykom atakowanym ze wszystkich stron przez dziennikarzy proszących raz po raz o komentarz do decyzji prezesa PiS, ponieważ analizą sposobu myślenia Kaczyńskiego już dawno powinni zając się psychiatrzy a nie politycy, politolodzy czy socjolodzy.

Sam Kaczyński, poza tym że jest święcie przekonany o słuszności decyzji która podjął, nie pozostaje bez wyjścia gdyby okazała się ona błędna. Wszak prezes zawsze może powtórzyć numer zaprezentowany zaraz po wyborach prezydenckich i ogłosić wszem i wobec że dnia dzisiejszego zażywał silne leki i w momencie podejmowania decyzji był naćpany.

Sytuację jaka teraz powstaje można by opisać z trzech różnych punktów widzenia. Pierwszy, z punktu widzenia czystej polityki, najmniej istotny ponieważ PiS już od dawna jest sektą polityczną a nie partią i polityką się nie zajmuje. PiS w tej chwili traci w sejmie dwa głosy, może mało to znaczące na chwile obecną ale w przypadku gdyby dzisiejsze wyrzucenie posłanek było tylko początkiem to konsekwencją będzie dość poważne osłabienie PiS jako partii w sejmie. Wczoraj media podały informację o grupie 30 posłów którzy mieliby zmienić ugrupowanie, i choć nikt z kierownictwa partii tych doniesień nie potwierdza to utrata 30 ludzi byłaby poważnym ciosem dla PiS.

Drugi to spojrzenie z punktu poglądów. Z partii usuwani są ludzie należący do tzw. skrzydła liberalnego. PiS utwierdza się w tej sposób jako partia zdewociałych konserwatystów, którzy ubzdurali sobie że są jedynym gwarantem demokracji. W rzeczywistości są bandą oszołomów którzy bezmyślnie słuchają psychicznie chorego prezesa, uwikłanego we własne kompleksy. Prezes pozbywa się ostatnich ludzi trzeźwo myślących, a jego partia oparta na ludziach psychicznie chorych zaczyna być zagrożeniem dla Polski.

I Wreszcie trzeci punkt widzenia, czyli możliwe przyszłe konsekwencje dla samego PiS. Nie wątpię że Elżbieta Jakubiak czy Joanna Kluzik-Rostkowska mają w partii wielu przyjaciół i życzą im powodzenia, ale nie wątpię też że mogą chcieć odwetu na kierownictwie za sposób w jaki zostały potraktowane. A dla dziennikarzy będą teraz bardzo łakomym kąskiem momencie gdy znów przyjdzie komentować reguły i zasady panujące w PiS. Teraz gdy Błaszczak czy Kuchciński znów będą opowiadać farmazony jak wspaniale ma się demokracja wewnątrz PiS a partia wcale nie jest grupą klakierów prezesa ale po prostu świetnie się dogaduje, obie panie będą mogły w telewizji czy gdziekolwiek indziej udzielić „sprostowania”. A mówiąc dokładniej to ich wyrzucenie odbije się Kaczyńskiemu porządną czkawką. I podejrzewam że z dwójki Rostkowska – Błaszczak ludzie prędzej uwierzą w wersję prezentowaną przez tą pierwszą. O tym że jest wiarygodna w oczach ludzi pokazała gdy przekonała ponad 7 milionów Polaków do głosowania na człowieka nie wartego nawet złamanego krzyżyka na kartce wyborczej.

Prezes PiS oczywiście tego nie rozumie i już nie zrozumie bo jego zakuty łeb jest niezdolny do logicznego myślenia. Jego decyzję prowadzą do autodestrukcji partii którą sam założył, za chwile PiS poniesie piątą i szóstą porażkę wyborczą z rzędu. Winą za nią obarczeni zostaną oczywiście Marek Migalski, Elżbieta Jakubiak, Joanna Kluzik Rostkowska oraz inni którzy czekają w kolejce by prezes i im podziękował już za współpracę.

niedziela, 26 września 2010

Prezes usprawiedliwia PO


Żenujące obrazki i wypowiedzi w których prezes PiS oznajmia że nie poda już ręki ani prezydentowi Komorowskiemu ani premierowi Tuskowi, nikogo już swoją dziecinnością nie bawią. Podobnie zresztą jak deklaracja o rezygnacji z udziału w spotkaniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego, co akurat jest z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa, wspaniałą wiadomością.

Zaskoczenia nie było, trudno było spodziewać się innych treści w wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego. Gdyby chciał powiedzieć coś, o czym opinia publiczna nie wiedziałaby zanim w ogóle raczył usta otworzyć, złożyłby deklarację zupełnie odwrotną. Cierpiący jednak na nieuleczalną chorobę psychiczną, o wysokim stopniu zaawansowania prezes, powtórzył jedynie hasła które każdy w Polsce zna już na pamięć.

Dla mnie Kaczyński jest politycznym samobójcą, strategia którą obrał jest najkrótszą i najprostszą drogą do samozagłady. O ile atakowanie obozu rządzącego można na siłę tłumaczyć rolą opozycji, o tyle niszczenie od środka własnej partii nie ma już żadnego logicznego uzasadnienia. Zachowanie prezesa PiS od dawna przestało być obiektem pracy dla politologów, ale ma szansę stać się materiałem na niejedną pracę doktorską dla młodych psychiatrów.

Samo krytykowanie rządu zresztą też już dawno przestało mieć już cokolwiek wspólnego z krytyką, a jest jedynie okazją by z prezesa po raz kolejny wylazło jego chamstwo i prostactwo, wykorzystywane przy opisywaniu działań kogokolwiek z rządu, Platformy lub kancelarii Prezydenta. Dodatkowym sposobem tak zwanej „krytyki” jest szczucie najważniejszych osób w państwie, swoimi przydupasami, pokroju Kurskiego, Kuchcińskiego, Lipińskiego, Kempy czy Ziobry.

Prezes już dawno stracił jakiekolwiek poczucie rzeczywistości oraz, co oczywiste, zdrowy rozsądek. Udowadnia to raz po raz powtarzając że w nadchodzących wyborach liczy na zwycięstwo. Nie mogąc sobie poradzić z koniecznością zgody na sytuacje w której społeczeństwo woli Platformę od Jego bandy oszołomów, prezes nie dostrzega że działa na korzyść obecnie rządzących. Rząd może dziś bez obawy podnieść podatki, ponieważ nie musi obawiać się o poparcie. Wystarczy że podejmując tego typu niepopularne decyzje, zadba o to by nadal istnieć w świadomości Polaków jako antyPiS. Gdy przyjdzie więc wybrać pomiędzy premierem podnoszącym podatki dla ratowania gospodarki, a psychopatą któremu nie wiadomo co następnego dnia do łba strzeli, zdrowo myśląca większość wybierze wariant pierwszy.

Oczywiście to że PiS dąży do samounicestwienia to nie tylko nie jest problem ale szansa na ucywilizowanie życia publicznego w kraju. Problemem jest natomiast brak poważnej opozycji, która patrzyłaby na ręce rządzącym, determinowała do działania, i wreszcie sprawiała że rząd musiałby liczyć się z utratą władzy.

Przysłowie mówi że władza deprawuje a władza absolutna deprawuje absolutnie. Przykład tego jak to działa mieliśmy całkiem niedawno gdy do władzy dorwali się oszołom oraz świętej pamięci brat oszołoma. Wówczas miejsce w rządzie znaleźli nawet chory na rozum dewota oraz przygłup bez matury, a pojęcie dobra kraju nie było wówczas w ogóle brane pod uwagę. Na szczęście dziś sytuacja mimo że znów najważniejsze stanowiska piastują ludzie z jednego obozu, jest zupełnie inna. U władzy są ludzie inteligentni, wykształceni i co ważne zdroworozsądkowi. Ale mimo wszystko uważam że niebezpieczna jest sytuacja gdy największa partia opozycyjna to kabaret i to do tego marnej jakości, a druga z partii opozycyjnych, choć poważna, dopiero odbudowuje swoją pozycję, którą utraciła przez liczne afery ze swoim udziałem w czasach gdy była u władzy. Ciężko jest zatem wymagać od Platformy rezygnacji z planów podniesienia VAT’u oraz w ogóle rozpoczęcia bardziej zdecydowanych działań, jeżeli polityczna konkurencja praktycznie nie istnieje.

piątek, 3 września 2010

Migalski koleją ofiarą klasycznego dla PiS rozumienia pojęcia "własnego zdania"


W zasadzie pisanie tego komentarza jest w pewien sposób bez sensu bo przebieg zdarzeń które opisuje był od początku jak najbardziej oczywisty i przewidywalny. List otwarty jaki Marek Migalski wystosował do prezesa PiS musiał wywołać trzęsienie ziemi w PiS, ponieważ natura tej partii nie przewiduje krytykowania prezesa. Ja oraz wszyscy ludzie śledzący choćby w podstawowym zakresie wydarzenia polityczne w Polsce, pomni doświadczeń z lat ubiegłych, już wtedy wiedzieli że kariera polityczna Migalskiego pod szyldem PiS dobiegła końca.

W czwartek partia podjęła decyzję o usunięciu Miglaskiego z grona członków delegacji PiS w Parlamencie Europejskim. W uzasadnieniu podano że „postawa Migalskiego jest niezgodna z zasadami obowiązującymi w Prawie i Sprawiedliwości”. I jest to uzasadnienie w 100% prawdziwe.

Zasady panujące w Prawie i Sprawiedliwości nie obejmują publicznego krytykowania partii ani prezesa. Każdy członek PiS zobowiązany jest bezwzględnie popierać prezesa i jego wizję działań PiS. Nie może być miejsca na jakieś protesty, odmienne koncepcje albo własne zdanie. W ogóle pojęcie własnego zdania, jeżeli można je nazwać własnym, w PiS jest zdecydowanie inaczej rozumiane niż u normalnego, zdrowomyślącego obywatela. W PiS własne zdanie to znaczy zdanie prezesa. Aby być w PiS, należy tak zwane „własne zdanie” uzależnić od zdania prezesa. Następnie wyuczoną formułkę trzeba powtarzać we wszystkich mediach. Jeżeli więc, dla przykładu, wciąż uważasz że białe jest białe a czarne jest czarne, nie możesz zostać członkiem PiS ponieważ zdanie partii (czyt. prezesa) w tej kwestii jest odmienne.

Nie bez powodu czołowymi osobistościami w PiS są obecnie tacy ludzie jak Brudziński, Bielan, Kurski czy Kempa. Wpasowują się oni idealnie w schemat kreowania twarzy w PiS, ponieważ dla robienia kariery politycznej już dawno zrezygnowali z takich przywilejów jak „swoboda wypowiedzi” czy wspominane już „własne zdanie”. Wymieniona czwórka twierdzi że agresywna retoryka partii to właściwy kurs jaki należy obrać na zbliżające się wybory samorządowe i parlamentarne. Ci którzy próbowali wnieść do tej dyskusji głos rozsądku zostali wysłani na urlop a potem odsunięci od stanowisk w kierownictwie PiS.

Migalski wiedział o tym w momencie gdy decydował się swoją polityczną przyszłość związać z Prawem i Sprawiedliwością. Przecież w czasach gdy był zapraszany przez media do komentowania wydarzeń politycznych, sam wypowiadał się o przypadkach Marcinkiewicza, Ujazdowskiego, Zalewskiego czy w końcu Ludwika Dorna. Oni wcześniej sprzeciwili się dyktaturze Jarosława Kaczyńskiego w partii, za co partia postanowiła im podziękować za współpracę. Podobna sytuacja była w przypadku Zbigniewa Romaszewskiego, który sprzeciwił się oficjalnej linii PiS, która zakładała głosowanie za odebraniem immunitetu senatorowi Piesiewiczowi. Migalski znał te fakty, możliwe że gdy pojawiać zaczęły się już plotki, jakoby miał być kandydatem PiS na prezydenta w 2015, poczuł się tak pewnie że liczył na zgoła odmienne potraktowanie.

Przeliczył się, bo Prawo i Sprawiedliwość nie pozwala na podobne działania. Jarosław Kaczyński jest i zawsze był tchórzem, chociaż bezskutecznie próbuje maskować to poprzez agresywny język i politykę. A ponieważ PiS, jak żadna inna partia, jest najlepszym odzwierciedleniem swojego prezesa, to oczywiście również musi być partią tchórzy.

Tchórzy którzy boją się wszelkiej krytyki i wciąż naiwnie wierzą że polityka którą narzucił prezes jest najlepsza dla nich i dla Polski. Tłumaczenie prezesowi że jest w błędzie to działanie mające taki sam sens jak rozmowa głuchego ze ślepym przez ścianę o kolorach. Jarosław Kaczyński wielokrotnie udowadniał że ma tak „zakuty łeb” że wszelkie argumenty odbijają się od jego siwej główki jak piłeczka pingpongowa. Migalski porwał się zatem z motyką na słońce i przegrał bo podjął się mission imposible.

Sytuacja jest patologiczna, bo człowiek który, przy okazji obchodów 30-o lecia podpisania porozumień, zapiera się że on i Jego brat najdzielniej ze wszystkich walczyli wtedy o wolność słowa (co jest oczywistą bzdurą ale to inna kwestia), sam teraz tą wolność słowa, w ramach własnej partii, zwalcza. Każdy kto krytykuje partię zostaje określony mianem wroga partii, albo co gorsza, sprzymierzeńcem Platformy. W PiS nie można myśleć po swojemu, trzeba być ślepo zapatrzonym w prezesa i bezmyślnie zgadzać się ze wszystkim co prezes powie.

Tak działa i funkcjonuje PiS. Przykład tego, można było obserwować niedawno gdy na zjeździe partii trzeba było wskazać jej kandydata na urząd prezydenta. Za kandydaturą Jarosława Kaczyńskiego głosowali wszyscy, poza jednym głosem wstrzymującym, którym był de facto głosem samego prezesa. Nie chcę niczego sugerować, ale wspomnę tylko że takiej ”jednomyślności” nie było nawet w PZPR, ani, o zgrozo, w NSDAP, w których wewnątrzpartyjna dyktatura urosła wręcz do rangi symbolu. Iw związku z tym, w przypadku PiS słowo „jednomyślność” należy zastąpić słowem „bezmyślność”.

Bolesną lekcję działania tego mechanizmu dostał właśnie Marek Migalski. Może teraz będzie już wiedział że w PiS albo się jest klakierem prezesa albo nie jest się w ogóle.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Polityka "jednego ciała" w wykonaniu prezesa PiS


Co prawda Andrzej Lepper został w ostatnich latach odsunięty na bok, ale każdy na pewno pamięta tego człowieka, który dopilnował aby pamięć o nim i jego wybrykach w polityce pozostała wieczna. Słynny „Andrew” karierę polityczną rozpoczął dzięki nieustannym burdom jakie wywoływał tu i ówdzie. Potrafił blokować trybunę sejmową, wysypywać zagraniczne zboże na tory, ale do historii przeszły przede wszystkim słynne blokady. Były to „imprezy” podczas których rolnicy z kilku wsi w imię protestu i walki o coś tam zastawiali jakąś drogę ciągnikami, kombajnami, grabiami i innymi gratami które mieli pod ręką. Organizator blokady brał wówczas megafon i darł się w niebogłosy w obronie „pokrzywdzonych rolników”. Lepper początkowo brał udział w takich manifestacjach, potem gdy już mu nie wypadało, gorąco taki inicjatywy wspierał.

Mogliśmy też do niedawna obserwować również drugiego nawiedzonego polityka, niejakiego Romana Giertycha. Giertych obrał inną drogę. Założył Ligę Polskich Rodzin, prawicową partię oficjalnie zwaną chadecką, w rzeczywistości skrajnie dewocką, której członkowie musieli perfekcyjnie udawać przywiązanie do kościoła oraz tradycji narodowych. Absolutny bezkrytycyzm wobec działań kościoła sprawiły że partia ta szybko stała się jedynie zgrają bezmyślnych oszołomów, która większej bandzie popierających ją oszołomów zawdzięcza swoje mandaty poselskie.

Samoobronie i LPR’owi było niedaleko, głównie dlatego że jeden idiota najlepiej dogada się z innym idiotą. Stąd też panowie często organizowali wspólne konferencje. Podczas jednej z nich oznajmili że od dziś należy traktować ich jako „jedno ciało”. Nie znalazłem wideo z tamtej konferencji ale zamieszczam wideo z programu Piotra Najsztuba w którym problem ten był poruszony.


Dziś już rozumiem jak odbierać należy tamte słowa. Słynne „jedno ciało” oznacza ciało Jarosława Kaczyńskiego. Wczoraj prezes PiS skrytykował działania władz które przy pomocy policji i urzędników BOR , odsunęły od krzyża grupę stojących pod nim osób. Grupę która udając, na wzór Giertycha wielkich patriotów i katolików, łamie prawo, porządek publiczny i szantażuje władzę niczym Lepper. Popierając tych ludzi Jarosław Kaczyński stał się częścią tej rozhisteryzowanej hołoty, której i tak był od początku niepisanym liderem.

Trzeba przyznać że prezes niezwykle szybko się uczy, w niecałe dwa lata działania tej żałosnej koalicji przejął od swoich współkoalicjantów wszystkie tajniki działań które sprawiły że Lepper oraz Giertych, przy pomocy właśnie prezesa w końcu dorwali się do władzy. Jarosławowi Kaczyńskiemu awantura pod pałacem jest bardzo na rękę ponieważ jest to jedyna szansa aby móc pokazać się w mediach jako obrońca wartości chrześcijańskich i pamięci o śp. Lechu Kaczyńskim. Nie zauważył że kościół, choć z potężnym opóźnieniem, poparł inicjatywę przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny.

Dopóki krzyż przed pałacem stoi dopóty Kaczyński będzie się uważał za człowieka z którego zdaniem liczyć się należy ponieważ ma On poparcie „potężnej” grupy porąbańców broniących krzyża. Kiedy krzyż zostanie usunięty a banda przygłupów rozgoniona, prezes będzie musiał poszukać kolejnego pola do stworzenia konfliktu na linii PiS – rząd. Inaczej zostałby zepchnięty na polityczny margines. Ale skoro lepperyzm oraz giertychizm w połaczeniu dają kaczyzm, to mam nadzieję że los jaki spotkał obu panów i ich partie dopadnie prezesa PiS ze zdwojoną siłą, jako kontynuatora ich wspólnej polityki „jednego ciała”

niedziela, 8 sierpnia 2010

"To nie bilbord jest w nieodpowiednim miejscu"


Zaimponował mi wczoraj autor „demotywatora” którego umieściłem jako zdjęcie do tego artykułu. W krótkim zdaniu jakie sformułował zawarł całą kwintesencję problemu reklam na Wawelu. Oczywiście rozhisteryzowani posłowi PiS oraz ich skrajny elektorat mogą uznać że tego typu sformułowania to prowokacja czy tam wręcz obraza dla „majestatu” ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zdaniem tych oszołomów nie ma się jednak co przejmować ponieważ to taki sam motłoch jak awanturnicy spod krzyża.

Przemądrzały europoseł PiS – Marek Migalski uznał że nowy bilbord który pojawił się w miejsce reklamy piwa Lech to już prowokacja. Producent napoju słusznie odpowiada, że wkrótce wszystko co zawiśnie na, słynnym już na całą Polskę, miejscu reklamowym zostanie uznane za prowokację.

Użytkownicy internetu idą dalej sugerując że ktoś z PiS za chwilę uzna że samo używanie słowa „Lech” jest prowokacyjne i nie na miejscu. I mimo że brzmi to śmiesznie to wcale nie jest nierealne. Wspomniany przed chwilą poseł Migalski na swoim blogu już namawiał do bojkotu piwa „Lech” do czasu aż reklama zniknie spod Wawelu. Namawiał aby w serwisie facebook jego czytelnicy przyłączyli się do profilu „Lech – piwo dla chamów”. Naiwnie wierzył że osiągnie zamierzony efekt. Zaślepiony walką z koncernem nie pomyślał o konsekwencjach takiego działania. Ciekawe czy browar podziękował już posłowi Migalskiemu i reszcie oszołomów za nieodpłatną reklamę.

Koncern wielokrotnie wyjaśniał że miejsce było wykupione na długo przed 10 kwietnia i że nikt nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób wiązać kampanii reklamowej ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego. Oczywiście posłowie PiS jak na posłów PiS przystało argumentów tych nie dosłyszeli. Domagali się usunięcia bilbordu. Browar przystał na to rozwiązanie (za co nawet dostał pochwały od posła Migalskiego).

To co pojawiło się w miejscu reklamy piwa, w kontekście całej sprawy, zaskoczyło niemal wszystkich. Osobiście nie żałuję takiego rozwoju wydarzeń. Nie dlatego że chcę za wszelką cenę być na przekór wobec ludzi PiS, ale dlatego że nie podoba mi się sytuacja w której banda fanatyków która ubzdurała sobie jakiś spisek decyduje co można reklamować i gdzie. Może i sama treść reklamy nie jest do końca trafiona ale jak znam ludzi PiS to bez względu na to jaka reklama pojawiłaby się w tym miejscu to znajdzie się zawsze poseł z ramienia tej partii który uzna to za prowokację, wyjątek od tej reguły stanowiłaby chyba wyłącznie reklama wyborcza PiS. Gdyby cała sprawa została rozegrana w sposób przyzwoity, bez robienia zadymy i awantury , namawiania do bojkotu i wyzywania od chamów ludzi kupujących piwo „Lech” to może nawet się bym pod apelem o usunięcie bilbordu podpisał. Ale ponieważ całość została przeprowadzona w sposób charakterystyczny dla PiS to nie żałuję że w miejscu reklamy piwa pojawiła się nowa, taka a nie inna.

Ludzie PiS nie załatwili sprawy polubownie bo od początku dążyli do awantury. To tacy sami ludzie jak zgraja oszołomów którzy próbę usunięcia krzyża nazywają zamachem na wolność i demokrację, wykrzykując antyrządowe hasła na Krakowskim Przedmieściu. Nie może być tak że w 40- milionowym kraju decyzje podejmować będzie kilka tysięcy ludzi z psychicznymi urojeniami , bezmyślnie zapatrzonych w niemniej szurniętego prezesa największej partii opozycyjnej. Gdyby Ci ludzie mieli choć odrobinę rozsądku dojrzeliby że rzeczywiście to nie bilbord jest w nieodpowiednim miejscu.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Wrócił Kurski... niestety


PiS zdecydowanie wraca do swojej klasycznej polityki agresji. Pokazał to oficjalnie wypuszczając w bój swojego naczelnego przygłupa Kurskiego. Wspomniałem już swego czasu że z przygłupami to nie dyskutuję, ponieważ najpierw sprowadzają Cię do swojego poziomu a potem pokonują doświadczeniem. Ale wypowiedzi Kurskiego dla Onet.pl nie można pozostawić bez komentarza, bo gotów będzie On jeszcze pomyśleć że może już bezkarnie łgać i nie usłyszy od myślącej (w przeciwieństwie do Niego samego) części społeczeństwa że jest łgarzem.

Jacek Kurski, poza łgarstwem, ma jedną ważną cechę która jest charakterystyczna tylko i wyłącznie dla Niego, mianowicie kompletny brak umiejętności trzymania języka za zębami. Ponosił już konsekwencje swoich bzdurnych wypowiedzi, jak na przykład w 2005 roku kiedy w reakcji na „dziadka z Wermachtu” został usunięty ze sztabu Lecha Kaczyńskiego. W tym roku do sztabu Jarosława nie został w ogóle włączony, od tak, na wszelki wypadek żeby przypadkiem znowu nie przysporzyć swojemu kandydatowi kłopotów. O pomoc poproszony został dopiero pod koniec, kiedy zdesperowany sztab prezesa poprosił Kurskiego o pomoc w przygotowaniu do debaty. Nic to nie pomogło, Kaczyński i tak przegrał.

Kurski na łamach Onetu żali się że Jego pomysł na kampanie został odrzucony już na początku. Sztab kazał mu trzymać gębę na kłódkę ponieważ pomysł był taki żeby wmówić społeczeństwu że PiS się zmienił i że zmienił się prezes. A Kurski jest specjalistą od psucia wizerunku.

Teraz Kurski powraca i stara się odreagować te kilka tygodni przymusowego milczenia. Wyraźnie nie rozumie nadal tego, że w Jego przypadku najlepiej będzie jak najdłużej siedzieć cicho.

Kurski nie ma pojęcia o fundamentalnych zasadach prawnych obowiązujących w państwie demokratycznym. Decyzje Komorowskiego na temat obsadzenia stanowisk które po tragedii smoleńskiej pozostały puste, nazywa uzurpacją władzy. Pieprzy coś o jakiś moralnych prawach, które miały dotyczyć jedynie ogłoszenia żałoby i rozpisania wyborów. Jak na przygłupa bez elementarnej wiedzy przystało nie rozumie że kompetencje p.o. prezydenta są w kwestii tego typu decyzji identyczne co głowy państwa. Takich rzeczy uczyli mnie już w gimnazjum.

Kurski krytykuje Janusza Palikota za ostre słowa jakie kieruje On pod adresem Jarosława Kaczyńskiego i całego PiS, zapominając że w kwestii chamstwa w polityce jest niekwestionowanym liderem. Takie wypowiedzi jak nazywanie Lecha Wałęsy „trupem politycznym” świadczą o nim samym, ale Kurski ma za mało godności żeby mieć odwagę przyznać ze taka wypowiedź była nieodpowiednia. Co gorsza, ubzdurał sobie w tej swojej małej główce, że media celowo zapraszają ludzi pokroju Palikota, aby stwarzać sytuacje do plucia na PiS. Kurski proponuje rozwiązanie, mówi że „jeden podpis szefa PO i gość znika z debaty publicznej”. Ja zdecydowanie bardziej będę optować za jednym podpisem szefa PiS po którym Kurski musiałby szukać sobie nowego zajęcia.

Zdaniem Kurskiego winę za tragedię w Smoleńsku ponosi rząd. Podobno to właśnie rząd prowadził taką politykę w wyniku której obchody rocznicy zostały rozdzielone. Nie trzeba pisać że to oczywiście bzdura, bo każdy myślący człowiek to sam widzi, a ten który nie widzi jest za głupi żeby móc to dostrzec. Winę za takie a nie inne relacje na linii Lech Kaczyński - rząd RP ponosi wyłącznie ten pierwszy. Świadomie dał się on zepchnąć do roli marionetki w rękach własnego brata, który wykorzystywał prezydenckie weto do realizacji swojej zamierzonej walki z rządem.

Kurski nie potrafi się też zdecydować, podobnie jak całe PiS kto odpowiadał za samolot rozbity na lotnisku w Siewiernyj. Do 10 kwietnia w PiS panował opinia że był to samolot prezydencki. Sam Lech Kaczyński wspominał swego czasu opisując jedną ze swoich podróży, w którą udał się razem z premierem wspólnym samolotem: „Premier Donald Tusk wskazał mi w samolocie inną kabinę niż ta, w której zazwyczaj siedzę w czasie podróży. Co mnie o tyle dziwi, że to jest mój samolot: sto jedynka”. Teraz jednak wygodniej jest w PiS mówić że samolot nie był prezydencki lecz rządowy i próbować zrzucić winę na rząd za jego zły stan, co się nie uda ponieważ samolot był świeżo po generalnym remoncie w zakładach w Samarze.

Wracając do Kurskiego to pomimo że wywiad jest obszerny, nie ma w nim nic ciekawego. I nikomu nie polecam go czytać, szkoda po prostu czasu. Sposób w jaki Kurski widzi Smoleńsk, wydarzenia związane z niedawną powodzią, niedawną kampanię i w ogóle całą politykę powoduje że można jedynie ubolewać że tacy ludzie reprezentują ten kraj w tak ważnej instytucji jak Europarlament. Kurski, podobnie jak Brudziński po kilku tygodniach kampanii w której obaj zmuszeni byli milczeć, usiłuje się przypomnieć. Robi to w charakterystyczny dla siebie sposób czyli poprzez kłamstwa i fałszywe oskarżenia. Gdyby móc uosobić Polskę i przedstawić ją w postaci żywego człowieka, to zdaniem Kurskiego Jarosław Kaczyński powinien być jej głową (o zgrozo!). Kurski natomiast widzi siebie jako szyję która tą głową by obracała. I minie jeszcze dużo czasu zanim zrozumie że w tak rozumianej Polsce, On jest jedynie wrzodem na dupie.

sobota, 17 lipca 2010

Brudziński oszalał...


Posłowi Brudzińskiemu nie odmówię dwóch rzeczy. Po pierwsze skrajnej głupoty, a po drugie konsekwencji w jej demonstrowaniu. Właśnie przeczytałem fragmenty wywiadu który ukarze się w najbliższym wydaniu tygodnika „Wprost” i powiem szczerze że to już nawet nie jest śmieszne. Bo o ile głupota Brudzińskiego może wzbudzać wyłącznie śmiech połączony z politowaniem, o tyle sytuacja w której tacy ludzie mają prawo wypowiadać publicznie takie bzdety jak Brudziński dla Wprostu, taka radosna już nie jest. Oczywiście wolność słowa sprawia ze idiotyzmy jakie sadzi Brudziński w świetle prawa są dopuszczalne, z czego ów poseł nagminnie korzysta.

Brudziński w wywiadzie chciał poetycko opisać sytuację gdy premier Putin zaprosił Jarosława Kaczyńskiego, chcąc osobiście złożyć mu kondolencje po stracie brata. Zdaniem posła miało to wyglądać tak że „Imperator Wszechrusi” łaskawie zapraszał prezesa PiS przed swe oblicze. Komentować tych słów nie ma co, bo Brudziński i tak nigdy nie przyjmie do wiadomości ze premier Rosji chciał po ludzku okazać Kaczyńskiemu współczucie. Zdaniem Brudzińskiego gest ten podyktowany był jedynie tym że tak wypada. Nie zamierzam zmieniać sposobu myślenia Brudzińskiego bo jest on tak ślepo zapatrzony w swojego prezesa że zatracił wszelkie oznaki zdrowego rozsądku.

Brudziński w wywiadzie podkreślał że jest bardzo dumny że prezes Kaczyński przyjęcia kondolencji odmówił. Zdaniem posła prezes PiS zachował się wówczas jak prawdziwy mąż stanu. W tym momencie określenie „głupota” jest już raczej nieadekwatne. Takie wypowiedzi to już skrajny debilizm, chociaż obawiam się że nazywając posła Brudzińskiego debilem mogę narazić się na pozwy o zniesławienie, oczywiście ze strony wszystkich, Bogu ducha winnych, debili. Ale ja po prostu nie mam słów gdy człowieka który ze względu na osobiste urazy do Rosjan i demonstracyjnie odmawia przyjęcia od ich władz kondolencji, nazywa się mężem stanu. Za chwilę zapewne usłyszę że Jarosław Kaczyński jest wręcz bohaterem narodowym bo obraził się na Rosjan i miał odwagę swoje dziecinne zachowanie publicznie zademonstrować. No puknij że się w tą łysą głowę, pośle Brudziński, byle mocno…

Zapytany dlaczego dopiero teraz poseł mówi o „ruskich trumnach” i „imperatorach Wszechrusi”, Brudziński odpowiedział że nie chciał brutalizować kampanii wyborczej. A moim zdaniem to wyładowuje on teraz frustrację spowodowaną tym że podczas tejże kampanii został odsunięty na bok. Odrzucony, niechciany w sztabie musi się teraz pokazać. Można się zatem spodziewać że w przeciągu następnych dni jeszcze nie raz będziemy mieli okazje posłuchać dyrdymałów w wykonaniu pana posła.

piątek, 16 lipca 2010

Z dedykacją dla prezesa Kaczyńskiego


No i żeś, prezesie, powiedział. Powiedział co wiedział. A jako że uważasz że wiesz wszystko i wszędzie to jak zwykle żeś gadał i gadał i skończyć nie mógł. Ten Twój jęzor niewyparzony to już Twój osobisty znak firmowy. I jak zwykle, szkoda tylko że za tym pustym słowotokiem nie nadążał rozum, ale to również klasyka w przypadku Twoich, tak zwanych wystąpień.

Gdybym miał tu do czynienia z człowiekiem o zdrowym rozsądku, to zachowania i wypowiedzi jakie ostatnio demonstrujesz, prezesie, zrzuciłbym na panujące od kilku dni upały. Ale ponieważ mam do czynienia właśnie z Tobą to warunki atmosferyczne, ani żadne inne czynniki nie grają tu roli, poza jednym czynnikiem którym jest rozgoryczenie jakie powstało, gdy 4 raz z rzędu wyborcy pokazali Ci, co myślą o Tobie i Twojej polityce.

Zgodzę się z Tobą prezesie, to nie jest żadna nowa strategia. To jest stara i dobrze znana wszystkim strategia, której na czas wyborów zaniechałeś, licząc na to ze społeczeństwo jest głupie i będzie skłonne uwierzyć że się „zmieniłeś”. Nie uwierzyło, więc stwierdziłeś że nie warto udawać. Bo udawałeś cały czas, a teraz masz czelność oskarżać Bronisława Komorowskiego że to On udaje kimś kim nie jest. Komorowski nie udaje i nie będzie udawał nigdy kogoś innego, nie będzie Ci robił konkurencji, możesz o to być spokojny prezesie.

Na co Ty w ogóle, prezesie, liczysz? Że będziesz nieustannie budował sobie poparcie na współczuciu obywateli po 10-tym kwietnia? W ostatnich dniach pokazałeś że nawet z osobistej tragedii jesteś gotowy zrobić politykę. Bo szacunku nie masz i nie miałeś nigdy i do nikogo, wyłączając z tego grona samego siebie. Gdybyś miał szacunek dla ofiar, a przede wszystkim dla własnego brata siedziałbyś cicho a nie pokazywał siebie w roli wielkiego obrońcy prawdy, która jeżeli chodzi o Twoją jej wersję jest wyłącznie kłamstwem. I Ty masz odwagę mówić o „ciężkich moralnych nadużyciach”. Chcesz uczyć rząd, nowo-wybranego prezydenta i wszystkich innych moralności? Bezczelny jesteś, panie prezesie.

Bezczelny do tego stopnia że nawet z krzyża, który miał być symbolem religii pokoju i pojednania, zrobiłeś do spółki ze swoimi lizusami z partii atrybut do kolejnej wojny z rządem. A jeszcze dwa – trzy tygodnie temu chciałeś kończyć wojnę polsko – polską, aby teraz znów rozbudzić ją na nowo. Oczywiście nikogo to już nie dziwi, bo że jesteś fałszywy i zakłamany wiedzą wszyscy.

Ja zgadzam się z Komorowskim, krzyż sprzed pałacu trzeba przenieść, a żeby do Ciebie dotarło, posłużę się Twoim językiem – usunąć. Nie dlatego że przeszkadza, nie dlatego żeby zatrzeć pamięć o tragicznie zmarłym Lechu Kaczyńskim, ale dlatego żeby Twoje pachołki z Twojej partii nie mogły go regularnie wykorzystywać do urządzania pod nim antyrządowych demonstracji.

I teraz biegnij do telewizji, albo wyślij do niej Brudzińskiego czy innego oszołoma, który powie że użytkownik matys, pisząc takie rzeczy na blogu AntyJarosław dopuszcza się „ciężkiego moralnego nadużycia”, bo uważa że krzyż sprzed pałacu powinien zniknąć. Potem dodaj jeszcze że widać że tenże użytkownik stoi w tym momencie po tej samej stronie co Napieralski i Zappatero. I licz, szanowny prezesie, że takie słowa mnie cokolwiek obchodzą. Bo w rzeczywistości nie obchodzą mnie wcale. Stawiałeś mnie już po stronie Zomo, teraz możesz stawiać mnie po stronie Zappatero i Napieralskiego, nie obchodzi mnie to. Skręca mnie ze śmiechu kiedy Cię słyszę, miej świadomość że znów dałeś mi zatem wiele powodów do radości.

Skoro już mowa o Napieralskim, to również dwa słowa w tym temacie. Bo wielokrotnie pokazywałeś prezesie że pamięć masz krótką i wybiórczą. A przecież nikt inny jak właśnie Ty zaraz po pierwszej turze chciałeś czym prędzej spotkać się z Napieralskim. Wtedy było Ci to potrzebne. Ale gdy ten postanowił pozostać neutralny, uznałeś że te umizgi do lewicy należy zakończyć. Jestem pewny że za chwilę wróci Twoja stara retoryka, znana pod hasłem „precz z postkomuną”. Tak, prezesie, tu wyszła Twoja dwulicowość, nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz.

Chcesz rozliczać winnych katastrofy. Twierdzisz że masz do tego moralne prawo. A ja Ci powiem że masz prawo milczeć, bo wszystko co powiesz to ja wykorzystam przeciwko Tobie. Jeżeli idąc tropem Twojego rozumowania, Smoleńsk to wina zbrodniczej polityki a zbrodnicza polityka była prowadzona m.in. przez Sikorskiego bo nie zadbał o zakup nowych samolotów, to przypomnij sobie w czyim rządzie Radosław Sikorski przetarg na nowe maszyny rozpisał. Przypomnij sobie również czyj minister, w czyim rządzie, przetarg ten odrzucił. Jeżeli jesteś w stanie sobie to, prezesie, przypomnieć to wygląda na to że strzeliłeś sobie w stopę. Skoro winni są Ci, przez których nie mamy nowych samolotów to właśnie się do winy przyznałeś. I jeżeli, powtarzając dziś za Tobą, powinni oni zniknąć ze sceny politycznej, to ja jestem jak najbardziej za.

czwartek, 15 lipca 2010

Kaczyński próbuje odwrócić kota ogonem


W ostatnich dniach, po kilku tygodniach ciszy, jak burza powrócił temat tragedii Smoleńskiej. Prezes Kaczyński tłumaczył że nie chciał tego tematu poruszać w trakcie kampanii ale teraz kampania się skończyła a on sam domaga się prawdy o tym co stało się tamtego feralnego dnia. To wersja oficjalna. Rzeczywistość jest zdecydowanie bardziej zagmatwana a przede wszystkim zdecydowanie bardziej niewygodna dla prezesa PiS.

Usilne szukanie winnych po stronie rządowej, pokrętne tłumaczenie że gdyby nie działania rządu to prezydent mógłby lecieć z premierem w środę, oskarżenia o „zbrodniczą politykę” i zaniechanie przetargu na zakup nowych samolotów, to próba odwrócenia uwagi od coraz bardziej zarysowującej się wersji zdarzeń która jasno wskazuje kto mógłby być w rzeczywistości winny wypadkowi.

Zaraz po tym jak doszło do katastrofy, w mediach, co oczywiste, zaczęła się lawina komentarzy. Eksperci ds. lotnictwa oraz byli piloci zgodnie twierdzili że lądowanie w takich warunkach to było niemal mission imposible a próba podjęta przez pilotów graniczyła z szaleństwem. Próbując znaleźć wówczas odpowiedź co skłoniło pilotów do podjęcia tak ogromnego ryzyka natychmiast przywołana została sytuacja z Tibilisi gdy to ś.p. prezydent Lech Kaczyński starał się wymusić na dowódcy załogi lądowanie w stolicy Gruzji. Gdy ten odmówił prezydent pogroził mu sankcjami mówiąc że po powrocie „trzeba będzie z tym zrobić porządek”. Wiedząc że prezydent był już w momencie podjęcia próby lądowania w Smoleńsku spóźniony, oraz o tym że prezydent był już wcześniej zdolny naciskać na pilotów, niektórzy ludzie zaczęli snuć teorię że dowódca załogi podjął decyzję o lądowaniu pod wpływem presji ze strony Głowy Państwa.

Powyższa wersja to były oczywiście tylko spekulacje nie potwierdzone na początku przez żadne dowody a oparta jedynie na domysłach. Ale nie na długo, bo po kilku już dniach pojawia się w mediach informacja że w ostatnich chwilach lotu w kabinie pilotów znajdował się gen. Andrzej Błasik. Spośród wielu teorii po co się tam znalazł, jedną z najbardziej popularnych stała się wersja że został tam wysłany przez Aleksandra Szczygłę bądź przez samego prezydenta Kaczyńskiego. Wielu ekspertów, lotników, pilotów ale także psychologów, nie ma wątpliwości że sama obecność generała w kabinie już powodowała presję na pilotach że koniecznie muszą wylądować. Pojawienie się w kabinie generała mocno kojarzonego z prezydentem Lechem Kaczyńskim stało się zatem bardzo poważną przesłanką by sądzić że naciski ze strony Głowy Państwa jednak miały miejsce. Po odszyfrowaniu drugiego nieznajomego głosu z kabiny pilotów i potwierdzeniu że był to głos Mariusza Kazany, a także jego słowa: „Na razie nie ma decyzji prezydenta co dalej robić”, „Wkurzy się, jeśli jeszcze…”, sprawiły że teoria ta została jeszcze bardziej umocniona.

Tyle na ten temat wiadomo było do wczoraj. Po ujawnieniu informacji że dowódca załogi, kpt. Arkadiusz Protasiuk miał powiedzieć „jak nie wyląduję(my), to mnie zabije(ją)” rozwiała jednak wiele wątpliwości. Informacja ta co prawda ma na razie charakter nieoficjalny, ale wszystko wskazuje na to że zostanie ona potwierdzona. Nie wiadomo kogo na myśli miał kpt. Protasiuk, wyraźnie jednak widać że musiał działać pod czyjąś presją. Bardzo prawdopodobne że nakaz o lądowaniu w Smoleńsku wyszedł od samego prezydenta.

Nie będę rzucał na razie żadnych oskarżeń, nie powtórzę za Januszem Palikotem że Lech Kaczyński ma „krew na rękach”. Śledztwo jest w toku i zaczekam na końcowy raport. Jednakże jakakolwiek była by rola Lecha Kaczyńskiego w wypadku TU-154M, to on sam żadnych konsekwencji ani karnych ani politycznych już nie poniesie. Polityczne konsekwencje poniesie za to Jarosław Kaczyński jako oczywisty spadkobierca i kontynuator polityki swoje go brata. Prezes PiS zdaje sobie z tego sprawę i dlatego usilnie próbuję winą za tragedię obarczyć rząd. Nie trzeba czekać do końcowych wniosków komisji badającej przyczyny katastrofy , aby społeczeństwo samo określiło kto za nią odpowiada. Ludzie potrafią opinię wyrobić sobie sami i jeżeli w mediach pojawią się kolejne informacje podobne do tej wczorajszej oraz poprzednich opisywanych tu przeze mnie, prezesowi PiS ciężko będzie przekonać społeczeństwo, że wydarzenia z 10 kwietna to wina „zbrodniczej polityki” rządu a nie polityki Lecha Kaczyńskiego.

środa, 14 lipca 2010

Wrócił PiS, ten prawdziwy


No i stało się. Skończyła się kampania i razem z nią skończył się malowany PiS. Wróciło stare, niekoniecznie dobre. Mnie osobiście taka sytuacja wcale nie zaskoczyła bo wielokrotnie podkreślałem co myślę o przemianie jaka dokonała się w prezesie Kaczyńskim po 10 kwietnia. I zgodnie z moimi przewidywaniami przemiana ta spowodowana była koniecznością walki o urząd prezydenta i nie miała nic wspólnego z traumatycznymi przeżyciami prezesa. W tej chwili nie ma potrzeby aby prezes dalej udawał ugładzonego i znów może zachowywać się tak jak lubi.

Dziś w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” oskarżył Radosława Sikorskiego oraz cały rząd o to że katastrofa to wynik „zbrodniczej polityki” rządu Tuska. Wina miała by polegać na tym że nie zdecydowali się oni na zakup nowych samolotów. Sikorski przypomniał, że jako minister obrony narodowej rozpisał przetarg na zakup nowych maszyn (jeszcze w rządzie Marcinkiewicza), który został następnie odrzucony przez jego następcę Aleksandra Szczygłę. Następnie oskarżył premiera Tuska o celowe opóźnianie autokaru którym jechał z Witebska aby premier mógł na miejscu pojawić się pierwszy ponieważ, zdaniem Kaczyńskiego, premierowi bardzo zależało aby pokazać się na miejscu katastrofy. Swój wywiad prezes kończy stwierdzeniem w którym ponownie podkreśla, że polski rząd odpowiada za katastrofę w Smoleńsku.

Ta skandaliczna wypowiedź idealnie wpasowuje się w styl jaki dzień wcześniej zapoczątkował w „Kropce nad i” poseł Joachim Brudziński, który jak niemal każdy poseł PiS, łgarstwo ma wpisane w metrykach. Po pierwsze, ciało prezydenta nie leżało na czarnej folii w błocie lecz na noszach, po drugie nie znajdowało się odsłonięte na deszczu bo żaden deszcz w ogóle nie padał. Po trzecie, w jakiej trumnie jak nie rosyjskiej miało znajdować się ciało prezydenta na kilka godzin po katastrofie? W ogóle wypowiedzią o „ruskiej trumnie” poseł Brudziński skompromitował się już kompletnie. Ciało prezydenta, ze względu na okoliczności i miejsce zdarzenia początkowo faktycznie zostało złożone do „ruskiej trumny” i w takiej wróciło do kraju. Trumna była koloru ciemno wiśniowego, niemal czarnego. Następnie ciało zostało przełożone do innej, nieco mniejszej trumny, o jasno-brązowym kolorze, która pochodziła z Włoch. Była to specjalnie wykonana trumna, ocynkowana od wewnątrz co zapobiegało nasiąkaniu trumny krwią. Ciało prezydenta wymagało umieszczenia w trumnie tego typu ponieważ po katastrofie również było w złym stanie (ciało Lecha Kaczyńskiego miało oderwaną rękę). Zarzut że trumna była rosyjska jest absurdalny i głupi, oparty na urojeniach jakie Jarosław Kaczyński żywi wobec Rosjan i jakie zaszczepił wszystkim członkom swojej partii. Ale to nie koniec. Po czwarte, na miejsce katastrofy można było dostać się tylko jednym wejściem, więc niemożliwe było aby premier wraz ze swoimi pracownikami mogli „spieprzać” drugim aby przypadkiem nie wpaść na wchodzącego „Kaczora”. I wreszcie po piąte, premier proponował prezesowi Kaczyńskiemu wspólną podróż do Smoleńska z której prezes PiS nie skorzystał. Skąd więc w głowie Brudzińskiego narodził się pomysł o jakimś wyścigu premiera z Kaczyńskim, nie wiem i nie chce wiedzieć.

Burza wokół Smoleńska za sprawą Jarosława Kaczyńskiego i Joachima Brudzińskiego zdominowała dziś informacje we wszystkich dziennikach i programach informacyjnych ale to nie był koniec dowodów na to, że PiSowi znudziło się już udawanie partii spokojnej. Swoje trzy grosze dorzuciła również Beata Kempa podczas posiedzenia komisji hazardowej. Oskarżyła przewodniczącego Sekułę o nadużywanie władzy, a wstępne sprawozdanie przedstawione komisji nazwała skandalicznym a następnie zaproponowała aby ten „manifest polityczny” posłowie PO poczytali sobie na własnych imprezach. Na koniec zasugerowała że raport został napisanyprzez bliżej nieznanego jegomościa a nie przez przewodniczącego i zażądała odpowiedzi, na piśmie, kto jest odpowiedzialny za jego przygotowanie. Przez wszystko oczywiście przebijały się emocje szanownej pani poseł która nie potrafiła się opanować i wykrzyczała że ona się pod czymś taki nie podpisze.

Ten nagły zwrot i powrót do starej metody uprawiania polityki to nie jest przypadek. PiS nie potrafi pogodzić się z czwartą z rzędu porażką w wyborach i musi swoje niezadowolenie i rozgoryczenie odreagować. Przez cały czas kampanii wmawiali oni Polakom że zaszła w nich zmiana na lepsze i że już będą grzeczni. I mimo że wielokrotnie na pewno mieli ochotę wybuchnąć złością i rzucić kilka obelg, wyzwisk, fałszywych oskarżeń i kłamstw pod adresem rządu i nie tylko, to w ramach przyjętej strategii musieli siedzieć cicho. Dziś już wiedzą że polityka nakładania maski nie przyniosła rezultatu a gromadzone w nich przez cały ten czas emocje musiały eksplodować prędzej czy później.

Brudziński to tylko jeden w wielu głupców z ramienia PiS


Generalnie stosuje zasadę że z głupcami nie polemizuję. Jednakże od tej zasady zdarzają się wyjątki chociażby dlatego że sytuacja też czasem z normalnej robi się wyjątkowa. I na przykład wczoraj Monika Olejnik, w drodze wyjątku, do swojej „Kropki na i” zaprosiła posła PiS, Joachima Brudzińskiego. Miałem wczoraj wieczorem wątpliwą przyjemność słuchać pana posła i w uznaniu skrajnej głupoty jaką raczył zaprezentować postanowiłem zrezygnować ze stosowanej dotychczas zasady.

Polskie porzekadło mówi że głupich nie sieją, oni sami się rodzą. Posłowie PiS, w tym poseł Brudziński też narodzili się sami, chociaż jak się ich słucha można odnieść wrażenie że spadli raczej z księżyca. Gdyby zastosować podział posłów PiS na głupich i głupszych to Joachim Brudziński zdecydowanie zasiliłby tą drugą grupę.

Wczoraj postanowił po raz pierwszy od 10 kwietnia podzielić się z widzami swoimi „przemyśleniami” na temat polityki rządu Donalda Tuska. Nie będę tu przytaczał całości wywiadu bo na takie brednie szkoda miejsca i czasu, odniosę się bezpośrednio do kilku zdań którymi Brudziński chciał zaszokować Polaków, ale zamiast tego zrobił z siebie pośmiewisko, nie omieszkam wspomnieć że jak zwykle.

Przykładem tego może być wypowiedź o „ruskiej trumnie” w której miało znajdować się znalezione na miejscu tragedii ciało prezydenta. Brudziński stwierdził że premier Tusk, przyjeżdżając do Smoleńska powinien zabrać ze sobą polską trumnę, a także kilku przedstawicieli kampanii reprezentacyjnej którzy zabraliby ciało prezydenta do Polski. Komentarz jest tu oczywiście zbędny, chociaż pozwolę sobie dodać że nie sądzę aby ktokolwiek kto działa w sytuacji tak nagłej, chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce, przed wyjazdem zastanawiał się nad organizowaniem trumny i kampanii reprezentacyjnej, kiedy nie było jeszcze wiadomo czy będzie zgoda na zabranie ciała prezydenta do kraju, lepiej, Rosjanie nie mieli nawet pewności że ciało które uznali za ciało Lecha Kaczyńskiego było nim w rzeczywistości.

Skoro już wspomniałem o pośpiechu to poza stwierdzeniami o „ruskiej trumnie” Brudziński ubzdurał sobie że premier Tusk urządzał sobie wyścigi z jadącym na miejsce Jarosławem Kaczyńskim. Zdaniem posła PiS autokar którym podążali wraz z prezesem PiS był celowo spowalniany aby umożliwić premierowi dotarcie na miejsce tragedii jako pierwszemu. Podziwiam bujną wyobraźnię posła Brudzińskiego, współczuję mu jedynie skrajnej głupoty którą wykazał udzielając tego typu wypowiedzi. Oczywiście jak przystało na posłów PiS poseł Brudziński pamięć ma wybiórczą i zapomniał dodać że premier Tusk udając się na miejsce katastrofy zaproponował Jarosławowi Kaczyńskiemu wspólny lot rządowym samolotem, lecz prezes odmówił. Skąd więc u posła Brudzińskiego jakieś paranoje na temat wyścigu?

Na koniec dodał że premier który postępuje w taki sposób, nie zasługuje na szacunek posła Brudzińskiego. Nie mam pojęcia po co to zdanie zostało wypowiedziane, ponieważ nie zdarzyło mi się zaobserwować aby Donald Tusk kiedykolwiek o ten szacunek zabiegał.

PiS generalnie jest partią w której niezwykle trudno o kogoś myślącego, Joachim Brudziński to tylko jeden z wielu. Jak to możliwe że największa partia opozycyjna to tak naprawdę tylko zbiór bezmyślnych pachołków, ślepo przyklaskujących prezesowi z psychicznymi urojeniami. Otóż dzieje się tak ponieważ Jarosław Kaczyński w swojej partii wprowadził dyktaturę i dyktuje każdemu ze swoich lizusów co ma mówić i robić. W PiS nie wolno myśleć samodzielnie a za posiadanie własnego zdania z PiS się wylatuje. Myśleć samodzielnie chcieli już premier Marcinkiewicz, marszałek Dorn, a także Zalewski czy Ujazdowski. W PiS jest to zakazane, tam swoje myślenie trzeba dostosować do sposobu myślenia prezesa. Jarosław Kaczyński kategorycznie żąda aby w jego partii wszyscy prezentowali jednakowe stanowisko, jakiekolwiek próby sprzeciwu muszą być natychmiast tłumione. Poseł Brudziński który własnego zdania nie posiada, a powtarza jedynie to co kazał mu mówić prezes idealnie wpisuje się w tą bezmyślność która w tej partii jest warunkiem koniecznym by móc być jej członkiem.

wtorek, 13 lipca 2010

Tu nie chodzi o symbolikę krzyża ani żadną pamięć o ofiarach


PiS jest obecnie w trudnej sytuacji, w wyborach prezydenckich społeczeństwo pokazało co myśli o żałosnej polityce tej partii. Zatem partia ta potrzebuje chwilowo narobić wokół siebie szumu i sprawa krzyża przed Pałacem Prezydenckim to doskonała płaszczyzna by o sobie wyborcom przypomnieć.

PiS znowu rozpoczyna wojnę z partią rządzącą, w całym sporze przedstawiając się jako obrońcę symboli i wartości chrześcijańskich. Za chwilę znowu zaczną się deklaracje że PiS jest zobowiązane wypełnić testament ofiar katastrofy w Smoleńsku, chociaż nigdy i nigdzie posłowie tej partii nie wyjaśnili kto ich do tego upoważnił. Walka „w obronie krzyża” ma być dowodem na troskę partii o to by pamięć o zmarłych pozostała żywa.

Bzdura!! PiS ma w tej swojej nowej awanturze interes ale pamięć o ofiarach katastrofy jest tu akurat na ostatnim miejscu. Hasło zapewniające, że PiS chce o tą pamięć walczyć jest tak samo prawdziwe jak wyborcze hasło Jarosława Kaczyńskiego w którym zapewniał że to Polska jest najważniejsza, a chodziło mu jedynie o dorwanie się do jakiegoś stołka w państwie. Tym razem chodzi jedynie o sprowokowanie posłów Platformy oraz publiczne oskarżanie ich o brak najpierw delikatności a następnie poszanowania dla symboli chrześcijańskich. Wszystko obliczone jest oczywiście na wzrost poparcia dla PiS a obrona jakichkolwiek symboli nie ma tu nic do rzeczy.

W sumie takie postępowanie nie jest niczym nowym bo PiS od początku istnienia był partią zakłamańców dla których jedyny interes na jakim im zależy to ich własny interes. Już podczas ich pożałowania godnych rządów w latach 2005 – 2007 pokazali że za gwarancję władzy nie cofną się przed niczym, zapraszając do koalicji oszołomów z LPR i Samoobrony. Podczas zakończonej niedawno kampanii prezydenckiej udowodnili że potrafią bezczelnie grać tragedią 96 ofiar tylko po to by ugrać cokolwiek dla siebie, wszystko oczywiście pod zasłoną dbałości o pamięć.

Tym razem jest tak samo. PiS ma gdzieś chrześcijańskie wartości z których poszanowanie dla innych, dbałość o pokój i szacunek dla zmarłych są wręcz fundamentalne. W wojnie którą PiS wywołał w sprawie krzyża nie ma ani pierwszego, ani drugiego ani trzeciego. Jest za to kolejne pole do sporu z partią rządzącą. Od dłuższego czasu w PiS można zaobserwować kompleks spowodowany bezradnością wobec PO która mimo usilnych starań PiS wciąż cieszy się w najwyższym poparciem spośród wszystkich partii w Polsce.

Krzyż przed pałacem postawili harcerze, którzy w ten sposób chcieli upamiętnić tragicznie zmarłą parę prezydencką a także uczynić w tamtym szczególnym czasie tamto miejsce również szczególnym. Ale pałac prezydencki to miejsce pracy prezydenta i nie powinno ono być miejscem do którego pielgrzymują tłumy by wspominać ofiary katastrofy w Smoleńsku. Chociaż jak obserwuję zachowanie ludzi którzy każdego 10-go kolejnego miesiąca się tam gromadzą to wyraźnie widzę że nie jest to miejsce gdzie oddaje się cześć zmarłym ale miejsce gdzie organizuje się antyrządowe demonstracje, podsycane przez dewotów z PiS.

I dlatego zgadzam się z Bronisławem Komorowskim że trzeba krzyż przenieść w miejsce bardziej godne, aby mógł stać się on symbolem pamięci o ofiarach a nie iskrą zapalną do kolejnych sporów. I uważam że kościół powinien się w tej sprawie wypowiedzieć. Jednakże kościół milczy bo boi się wziąć na siebie odpowiedzialność. Co jest również denerwujące, ponieważ wielokrotnie zabierał on głos w wielu sprawach a nie chce się wypowiedzieć w kwestii w której jest najodpowiedniejszą instytucją która powinna zabrać głos w tej sprawie. Niestety ale arcybiskup Nycz, niczym Poncjusz Piłat tchórzliwie umywa ręce, co powoduje że spory wokół krzyża zamiast łagodnieć tylko się zaostrzają.

Przykładem na to mogą być banialuki jakie na swoim blogu raczył umieścić europoseł Marek Migalski, który ubzdurał sobie że usunięcie krzyża sprzed pałacu to świadomy zabieg mający na celu wymazanie z pamięci Polaków wspomnień o Lechu Kaczyńskim. Platforma, zdaniem europosła, miała przerazić się tłumów które żegnały byłego prezydenta i postanowiła zatrzeć pamięć o nim. Te słowa dobitnie dowodzą że PiS szuka jakiejś płaszczyzny na której mógłby podjąć walkę z Platformą o wyborców, a sam dr Migalski nadal nie potrafi pogodzić się z faktem że w ostatnich wyborach Polacy polityce w wydaniu Kaczyńskich powiedzieli stanowcze NIE!!

poniedziałek, 5 lipca 2010

Looser!!


Po wyborczej nocy, która dostarczyła więcej emocji niż wszystkie mecze mundialu razem wzięte, można wreszcie ogłosić że wygrała normalność. Wyborcy jasno pokazali co uważają o polityce Jarosława Kaczyńskiego, pokazując wczoraj prezesowi PiS miejsce w szeregu. Pomni doświadczeń z ostatnich prawie 5 lat Polacy postanowili za taki sposób kierowania państwem podziękować.

W sztabie prezesa cisza. Sam prezes przemówił raz i to tylko dlatego że nie wypada nie podziękować swoim wyborcom na zakończenie kampanii. Przemówienie inne od poprzednich, zamiast głupich frazesów o „układach” i „frontach” prezes zajął się cytowaniem Piłsudskiego. Poncyliusz pytany o komentarz bronił się że startowali „w specyficznej sytuacji”. Posłanka Jakubiak w TVN 24 powiedziała co wiedziała, czyli nic mądrego, a przez jej głos przebijało się rozgoryczenie i bezradność z zaistniałej sytuacji. Poza tym nie słychać jakiś konkretnych głosów ze sztabu prezesa, chociaż bez względu na to co myślą ludzie z tamtego obozu to jak ich znam żaden nawet nie dopuszcza do siebie myśli że przegrali bo byli po prostu kiepscy.

Wspomniana posłanka Jakubiak z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości może dać sobie radę. W ostateczności może znów wpleść sobie kwiaty we włosy i zatrudnić się w cyrku w roli clowna. Problem będzie miał zatem Jarosław Kaczyński. Wczoraj On i jego ludzie stracili ostatni poważny ośrodek władzy w państwie, a jak słusznie zauważył Stefan Niesiołowski, Kaczyński przegrywa czwarte wybory z rzędu. Dla podtrzymania się na duchu ludzie PiS chwalą się że udało im się „wykręcić” dość wysoki wynik. Nic bardziej mylnego.

Rzeczywiste poparcie dla programu prezesa PiS to 36% z pierwszej tury, gdyż tylko w niej głosowali na prezesa ludzie faktycznie go popierający. W drugiej turze, wyborcy popierający kandydatów którzy już odpadli wybierali tzw. „mniejsze zło”. Do takiego rozwiązania namawiał na przykład Janusz Korwinn-Mikke, opowiadając o mafiach stojących za kandydatami. Nie zamierzam komentować słów Mikke’go, bo z przygłupami nie dyskutuję ponieważ tacy jak on najpierw sprowadzają Cię do swojego poziomu aby następnie pokonać doświadczeniem. Jednak 47% prezesa Kaczyńskiego to tak naprawdę w 11% wyborcy na których w następnych wyborach nie będzie mógł liczyć.

Ale nawet utrzymanie tych 36% może dla prezesa okazać się problematyczne. Znając zdolność prezesa do zrażania ludzi do siebie to po uzyskaniu dobrego wyniku w wyborach prezydenckich wynik jaki uzyska w wyborach wpierw samorządowych a następnie parlamentarnych może być dla prezesa rozczarowujący. Prezesowi zawsze dobrze szło mobilizowanie elektoratu ale tylko tego negatywnego.

Swoją drogą należało by też sprawdzić ilu ludzi głosujących na marszałka myślało wówczas „za Komorowskim” a ilu z nich „przeciw Kaczyńskiemu”. Obawiam się że gdyby udało się to zmierzyć wówczas Kaczyński przestałby się chwalić jaki świetny wynik uzyskał ale musiałby się zastanowić dlaczego tak wielu ludzi woli kogokolwiek byle nie właśnie jego samego.

sobota, 3 lipca 2010

Co sądzę o "zmianach" u prezesa


Najnowszy spot Platformy Obywatelskiej to spory problem dla oponentów z PiS ponieważ w bardzo bezpośredni sposób dotyka nielubianego przez nich problemu dwulicowości prezesa Kaczyńskiego. Nieustanną zmianę stanowiska w sprawie kluczowych poglądów działacze PiS tłumaczą, jak wiemy, cudowną przemianą jaka dokonała się w osobie ich prezesa po traumatycznych przeżyciach związanych z wydarzeniami z 10-go kwietnia.

Pójdźmy więc tym tropem i zgodnie z matematycznym algorytmem dla dowodów indukcyjnych uznajmy tezę że Jarosław Kaczyński się zmienił za prawdziwą. Wówczas na samy początku dostrzeżemy że prezes Kaczyński jest co najmniej niepoważny bo człowiek który jednego dnia twierdzi jedno żeby następnego w tej samej kwestii za słuszne uważać co innego nie może być traktowany jako osoba poważna. A polityk powinien być osobą poważną, a polityk który startuje w wyborach na najważniejszy urząd w państwie w szczególności powinien być poważny. Prezes Kaczyński poważny nie jest, poważnego jedynie udaje.

Ale świat polityki już nieraz widział polityków niepoważnych i tu na pierwszy plan wysuwa się premier Włoch – Silvio Berlusconi, który słynie z dziecinnych zachowań jak na przykład podczas wspólnego zdjęcia przewodniczących państw unijnych, przed kilkoma laty, dorobił diabelskie różki jednemu z polityków stojących obok. Zresztą wygłupy premiera Italii są rzeczą powszechnie znaną na całym świecie i nie ma sensu ich opisywać. Mimo wszystko w ostatnich wyborach po raz trzeci objął funkcję premiera Włoch, co świadczy o tym że można być niepoważnym i jednocześnie cieszyć się wysokim poparciem.

Różnica pomiędzy premierem Włoch a prezesem PiS jest taka że Berlusconi jest politykiem przewidywalnym. Ma swój program, który stara się, z lepszym lub gorszym rezultatem, realizować. Kaczyński programu nie ma, ma za to imitację programu polegającą włącznie na walce z programem rządu. Prezes jest niczym PZPR, jeżeli mówi że coś zrobi to znaczy… że mówi. Co gorsza, następnego dnia zapytany o to samo będzie już mówił co innego, nie potrafiąc logicznie wyjaśnić skąd taka nagła zmiana stanowiska. I nie ma żadnej pewności że po uzyskaniu zgubnej dla kraju zgody społeczeństwa na reprezentowanie Polski w roli prezydenta, prezes nie zmieni swoich planów dotyczących 5-o letniej kadencji. Co gorsza, sytuacja taka nie tylko jest możliwa ale jest niemal pewna, bo z obserwacji lat poprzednich jasno wynika że prezes zawsze mówi jedno a robi drugie.

Idąc dalej, można by się zastanowić co stanie się z wyborcami tak zwanego „starego prezesa” czy inaczej prezesa sprzed 10 kwietnia. Tamten stary prezes cieszył się pewnym poparciem wśród ludzi którzy akceptowali taki sposób prowadzenia polityki. Ci którzy godzili się na dzielenie społeczeństwa na lepszych i gorszych, Ci którzy zgadzali się na agresywną politykę wobec Rosji, Ci którzy ubeckich działaczy najchętniej wygnaliby jak najdalej stąd pozbawiając wszelkich praw, Ci którzy akceptowali obrażanie największych państwowych autorytetów widzieli w osobie prezesa polityka najlepiej realizującego ich własne interesy. Teraz po „cudownej przemianie” prezesa tamci ludzie mogą czuć się oszukani. Polityk którego popierali i w którym widzieli uosobienie własnych poglądów zdradził ich, i postanowił realizować politykę która nijak ma się do ich wizji rządzenia państwem.

To jest właśnie mój sposób patrzenia na to co ludzie PiS określili przemianą w osobie prezesa. W tym krótkim wpisie chciałem pokazać w jaki sposób ja ją postrzegam. Ale wiecie co… to bez znaczenia, bo te wszystkie powyższe rozważania są bez sensu. Dlaczego? Dlatego że ludzie z dnia na dzień się nie zmieniają. A ludzie w tym wieku nie zmieniają się W SZCZEGÓLNOŚCI. Dlatego postawioną przeze mnie na początku tezę, że prezes faktycznie się zmienił uznaję za fałszywą. I gratuluję Platformie Obywatelskiej że w czasie 120 sekund w pełni ukazała zakłamanie, obłudę, fałszywość i dwulicowość Jarosława Kaczyńskiego.

Dla chętnych, spot do obejrzenia poniżej:

środa, 30 czerwca 2010

Co łączy prezesa z piłkarską reprezentacją Korei Północnej


Jarosław Kaczyński ma poważny problem. Dziś wieczorem znów będzie musiał wystąpić solo. A to oznacza że treści wypowiedzi oraz sposób wypowiedzi będzie musiał przygotować sam. Jak takie wystąpienia wyglądają w przypadku prezesa przekonaliśmy się w niedzielę, gdy na oczach całej Polski prezes poległ w każdym aspekcie debaty czy to merytorycznym czy też słowno – językowym. Wówczas mówił w sposób dla siebie charakterystyczny, chociaż z mową miało to niewiele wspólnego, było to bardziej mamrotanie niż mówienie. Język też oczywiście ten sam co stale. Podczas niedzielnej wypowiedzi prezes słowa kierował tylko i wyłącznie do swoich twardych wyborców, od razu poddał się w walce o tych niezdecydowanych.

Wczoraj Grzegorz Napieralski ogłosił że nie będzie wskazywał swoim wyborcom na kogo, Jego zdaniem, powinni głosować, dając im swoiste carte blanche w podejmowaniu decyzji. Oznacza to że do wzięcia jest w puli około 14% głosów poparcia, a okazja żeby je zagarnąć nadarzy się już dziś wieczorem. Nie będę się zastanawiał w ilu procentach lewicowy będzie w debacie Jarosław Kaczyński bo ta Jego chwilowa lewicowość została już przez wszystkie obozy polityczne, poza PiS, określona fałszywą. Niestety dla prezesa, nikt nie dał się nabrać i teraz trzeba będzie wymyślić jakiś bardziej wiarygodny sposób przekonania lewicowych wyborców do siebie.

Strategię opracowuje oczywiście sztab PiS i miałaby nawet ona szanse powodzenia gdyby nie fakt że sztabowcy obu kandydatów podczas debaty będą mogli co najwyżej zasiąść na widowni w studio. A bez Kluzik – Rostkowskiej, Poncyliusza, Elżbiety Jakubiak i pozostałych swoich działaczy Jarosław Kaczyński jest niewiele wart. Niestety ale dziś nie będzie mógł pokrzyczeć o cudownych zmianach jakie wprowadziłby w naszym kraju, a w przypadku wygrania wyborów oczywiście szybko rakiem się z nich wycofał. Będzie musiał odpowiadać nie tylko na trudne dla Niego pytania dziennikarek ale również na jeszcze trudniejsze pytania Bronisława Komorowskiego. Jeżeli dodamy do tego że będzie musiał radzić sobie sam to możemy zdać sobie sprawę że Jarosław Kaczyński znajduje się w położeniu podobnym do tego w jakim znalazła się reprezentacja Korei Północnej po meczu z Portugalią (2 rozegrane mecze 2 porażki, 9 straconych bramek i brak jakichkolwiek szans na awans)

Sztabowcy prezesa oczywiście doskonale zdają sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znaleźli. Dla poprawienia własnego morale od niedzieli oszukują sami siebie przekonując nawzajem że prezes Kaczyński jest zwycięzcą debaty. Pierwsze skrzypce zagrał tu Paweł Poncyliusz który zaraz po debacie wyszedł do dziennikarzy i na siłę próbował doszukać się jakiś błędów u swojego oponenta. Nie znalazł nic, a frustracja jaka zrodziła się u Pawła Poncyliusza na skutek takiego przebiegu wydarzeń powodowała że nie był w stanie opanować zdenerwowania. Brakowało tylko tego żeby na skutek bezsilności swojej i swojego kandydata Poncyliusz rozpłakał się przed kamerami.

Zastanawiające jest zatem jaką strategię sztab prezesa ma przygotowaną na dziś. W niedzielę na przykład zamiast przygotować Jarosława Kaczyńskiego do debaty, sztab prezesa do spółki z młodzieżówką PiS przygotowali cyrk przed gmachem Telewizji Polskiej. Przebrany za hipisa Poncyliusz, posłanka Jakubiak z kwiatami wplecionymi we włosy oraz cała rzesza młodych ludzi wykrzykiwała tekst piosenki „Give Peace a Chanse”z repertuaru Lennona. Zdziwiony nie jestem, bo akurat pajacowanie to jedyna płaszczyzna w której PiS zawsze było lepsze od Platformy. Szkoda tylko że te świetne nastroje zostały szybko zepsute przez marne wystąpienie ich głównego bohatera.

Nie mam pojęcia czy dziś też sztabowcy prezesa przygotują jakiś happening czy też zajmą się wreszcie polityką. Nie ma to żadnego znaczenia bo bez względu na to jak dobry plan działania by przygotowali, to wypuszczony w pojedynkę do boju Jarosław Kaczyński i tak wszystko schrzani. Obawiam się zatem że moje porównanie do reprezentacji Korei będzie po dzisiejszym wieczorze jak najbardziej adekwatne do sytuacji prezesa: 2 odbyte debaty, 2 druzgocące klęski, multum straconych szans i brak jakichkolwiek nadziei na odwrócenie niekorzystnych dla prezesa trendów panujących wśród wyborców.

wtorek, 29 czerwca 2010

Prezes Kaczyński też mógłby mieć ksywkę "wpadka""


Pomyłki słowne które zdarzają się Bronisławowi Komorowskiemu nie tylko nie dyskwalifikują go jako najlepszego z możliwych kandydatów na prezydenta ale jeszcze dodatkowo poprawiają Jego wizerunek jako polityka prawdziwego. Widać że wypowiedzi marszałka są jego własnymi przemyśleniami, podczas przedstawiania których zdarza mu się cos lekko pokręcić. W przeciwieństwie do wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego, które są przygotowywane przez Jego mizerny sztab. I tylko dopóki prezes może liczyć na wsparcie swojego sztabu to pomyłek unika. Widać to było w niedzielę, gdy prezes nie mógł liczyć na podpowiedzi swoich klakierów i swoje godzinne opowiadanie bzdur podsumował skandaliczną wypowiedzią o Białorusi.

Komentując niedzielną debatę wspomniałem o konferencji sztabowców prezesa sprzed jakiegoś czasu, podczas której posłanka Jakubiak, wyświetliła sobie przy pomocy rzutnika i czytała dziennikarzom zdania marszałka Komorowskiego w których zdarzyło mu się przejęzyczyć. W tym samym komentarzu nazwałem tamta konferencję mianem „poczytaj mi mamo”, bo przypominało to czytanie opowiastek w wykonaniu posłanki. Oczywiście nie dziwię się takiej formie prowadzenia kampanii, ponieważ jeżeli kandydat którego samemu się popiera to polityczna miernota, bez programu, bez pomysłu i bez jakiejkolwiek politycznej wartości, to przynajmniej warto podjąć próbę umniejszenia wartości kontrkandydata. Oczywiście posłanka Jakubiak, rzecznik sztabu – Poncyliusz i przewodnicząca Kluzik – Rostkowska mogą sobie mówić że takie wypowiedzi świadczą o nieznajomości ojczystego kraju przez marszałka, o Jego niewiedzy i tak dalej i tak dalej… Nie będę tego komentował bo każdy potrafi sobie wyciągnąć własne wnioski. Mogę natomiast zadać kilka pytań dotyczących kilku ciekawych wypowiedzi prezesa.

Na przykład mogę spytać jaką wiedzę o kraju ma człowiek który na zjeździe swojej partii raczy śpiewać w Hymnie Państwowym o marszu z „ziemi polskiej do włoskiej”. Nie wiem jak pozostali ale mnie przez lata uczono nieco inaczej. A może ja wcale nie mam racji bo hymn Polski hymnem Polski, a hymn IV RP to zupełnie inna sprawa. Sytuacja jest warta podkreślenia, zwłaszcza że dotyczy polityka który przedstawia się jako ogromnego patriotę i obrońcę Polskiej tradycji i symboli.

Na podkreślenie zasługuje też niezwykły konserwatyzm prezesa Kaczyńskiego. I mimo że zmienia poglądy średnio pięć razy na dzień, to jak już zdecyduję się na konkretną wersję zależną oczywiście od sytuacji to jest tych przekonań niezwykle pewny. Na tyle pewny że nikt nawet go nie przekona że „białe jest białe a czarne jest czarne”. W sumie to żyjemy w wolnym kraju i każdy ma prawo do indywidualnej interpretacji zaobserwowanych zjawisk. Po za tym gdyby spojrzeć na sprawę z bardziej naukowego punktu widzenia to biały ma być kolorem który odbija 100% docierającego do niego światła. Jest to pojęcie abstrakcyjne bo w rzeczywistości kolor idealnie biały nie istnieje, co sprawia że to co zwykliśmy nazywać białym w rzeczywistości białe nie jest. W przypadku czerni jest podobnie, tylko że w tym przypadku całość światła ma być absorbowana. Tyle mówi fizyka, ale wątpię żeby akurat to miał na myśli prezes Kaczyński.

Czasem, w ramach ciągłego zmieniania poglądów zdarzy się prezesowi powiedzieć coś mądrego. Sytuacja taka miała miejsce podczas kampanii do Euro Parlamentu kiedy prezes w przebłysku zdrowego rozsądku zauważył że tylko popierając Platformę Obywatelską możemy pomóc sobie oraz pomóc Polsce (sytuacja do obejrzenia na video poniżej).

Ala jako że prezes zmienny jest to po chwili doszedł do wniosku że chodziło mu jednak o Prawo i Sprawiedliwość.

Oczywiście nie muszę dodawać że nie przypominam sobie aby posłanka Jakubiak w ramach „poczytaj mi mamo” kiedykolwiek wspomniała o powyższych przypadkach. Do niedzielnej wtopy dotyczącej sprawy białoruskiej pewnie też się nie odniesie. Znając ją oraz wszystkich pozostałych członków sztabu prezesa będą starali się minimalizować jej znaczenie. Ja natomiast zastanawiam się jakimi ciekawymi sformowaniami zaskoczy nas prezes Kaczyński już podczas jutrzejszej debaty.

niedziela, 27 czerwca 2010

Prezesowi znów nie wyszło


Powiedzieć że Jarosław Kaczyński przegrał debatę to posługując się retoryką samego prezesa powiedzieć „oczywistą oczywistość”. Jednak słowo „porażka” w żaden sposób nie oddaje stylu w jakim prezes debatę przegrał. Porażkę to poniosła Anglia w meczu z Niemcami, a prezes Kaczyński w debacie poniósł druzgocącą klęskę. Oczywiście że znajdzie się całe gremium osób, które są tak ślepo zapatrzone w osobę prezesa że „oczywistej oczywistości” nie dostrzegą. Jednakże każdy kto ma w sobie choć odrobinę obiektywizmu i zdolności do krytycznego spojrzenia na sytuację którą widzi przyzna że w debacie Kaczyński wypadł jak Anglicy w meczu o ćwierćfinał Mistrzostw Świata.

Problem Kaczyńskiego jest tym większy że nie znajduję żadnych okoliczności łagodzących, którymi mógłby się teraz posłużyć żeby usprawiedliwić swój kiepski wizerunek który zaprezentował. Nie może powiedzieć że nieprzychylne mu media specjalnie tak zorganizowały program debaty żeby miał pod górkę bo wśród 3 dziennikarek prowadzących znalazła się Joanna Lichocka z TVP. Nie może też powiedzieć że pytania mu nie przypasowały bo marszałek Komorowski musiał odpowiadać na te same pytania i bez problemu dawał sobie radę.

Zepchnięty do głębokiej defensywy prezes Kaczyński motał się, unikał odpowiedzi na pytania bądź stosował odpowiedzi wymijające. Odpowiedzi miał nieprzemyślane i to nie dlatego że czas na odpowiedź to były dwie minuty na pytanie, lecz dlatego że prezes nie ma żadnych konkretnych poglądów ani żadnego konkretnego programu. Ale warto tu zacytować bardzo ciekawe zdanie, które padło pod koniec, na temat polityki zagranicznej w którym prezes stwierdził że „w relacjach zagranicznych ważne są rurociągi”. Muszę przyznać że nie mam pojęcia jak się do tej wypowiedzi ustosunkować, ale ciężko mi sobie wyobrazić w jaki sposób rurociągi miałyby by zastąpić działania dyplomatyczne.

Często pisząc ten blog zaznaczam jak konsekwentnie prezes Kaczyński, przy rozmaitych okazjach zaprzecza samemu sobie. Nie będę w tym momencie cytował ani własnych wypowiedzi, bo wszystkie są dostępne na blogu AntyJarosław, ani nie będę cytował poprzednich wypowiedzi prezesa zaprezentowanych przy okazjach wystąpień publicznych ponieważ wpis ten ma stanowić mój komentarz do dzisiejszej debaty a nie do wypowiedzi wcześniejszych. Warto jednak zaznaczyć sytuację z samego początku kiedy Jarosław Kaczyński znów podzielił kraj, tym razem nie na ZOMO i „nieZOMO”, ale na Polskę A i Polskę B. W odpowiedzi Marszalek Komorowski od razu powiedział że Polska jest jedna i nie ma żadnej wersji Polski A i wersji B ani C ani D. Jak ustosunkował się do tego prezes?? Otóż prezes powiedział że zgadza się z Komorowskim!! Przyznał racje że nie ma podziału na Polskę A i B. Prawdę mówiąc to zgłupiałem ale na szczęście jestem jeszcze w stanie zauważyć że prezes znów zaprzeczył sam sobie, tym razem w odstępie kilku minut. Co lepsze, niespełna chwilę później okazało się że ta niepodzielona Polska jest jednak podzielona, tym razem nie na A i B ale na Polskę liberalną i solidarną. I powiem szczerze że w tym momencie to ja już nie chce nawet wiedzieć czy zdaniem prezesa Polska jest podzielona czy niepodzielona jeżeli jest to jak jest podzielona, co ważniejsze mam obawę że nie wie tego nawet sam prezes Kaczyński.

Nie będę opisywał w jaki sposób prezes ustosunkowywał się do każdego z zadanych pytań bo mieliśmy 3 części debaty, w każdej po 3 pytania co zmuszałoby mnie do dziewięciokrotnego powtórzenia że prezes Kaczyński był nieprzygotowany, nie wiedział co ma odpowiedzieć szukał ucieczki od pytań odpowiadając nie na temat i nie potrafił znaleźć metody na spokojnego i pewnego siebie i swoich poglądów marszałka. Ale nie mogę nie wspomnieć o wypowiedzi którą komentować będą teraz szeroko wszyscy i wszędzie, a która dotyczy sprawy Białorusi. Nie ma i nie będzie ŻADNEGO usprawiedliwienia dla wypowiedzi tak skandalicznych i tak nieodpowiedzialnych w ustach człowieka który kandyduje na stanowisko prezydenta największego państwa w tej części Europy. I nie obchodzi mnie czy prezes powiedział to bo tak myśli czy był to wynik zdenerwowania spowodowanego świadomością że z minuty na minutę Kaczyński coraz bardziej się pogrąża. Bo to że taka wypowiedź odbije się mocną czkawką prezesowi w sondażach a w ostateczności na wyniku końcowym, to akurat dobrze dla kraju i jego obywateli a także dla naszych sąsiadów i wszelkich państw z którymi utrzymujemy dyplomatyczne (czyt. rurociągowe) stosunki. Ale można mieć obawy że cała sprawa odbije się też szerokim echem na arenie międzynarodowej a nie od dziś wiadomo że relacje na linii Polska – Białoruś do najlepszych nie należą. Dlatego uważam że ludzi, którzy publicznie pozwalają sobie na tak nieprzemyślane sformułowania nie tylko nie należy sadzać na wysokich stanowiskach ale należy ich jak najdalej od tych stanowisk trzymać.

Sztab prezesa, jako że nie ma się czym pochwalić postanowił podkreślać słowne pomyłki jakie zdarzały się marszałkowi Komorowskiemu w ostatnich tygodniach. Na jednej z konferencji widziałem nawet jak posłanka Jakubiak urządziła akcję w stylu „poczytaj mi mamo” i cytowała dziennikarzom zdania wypowiedziane przez marszałka w których przytrafiły mu się słowne wpadki. Po dzisiejszej debacie mogę jasno powiedzieć. Wolę mieć prezydenta któremu zdarza się od czasu do czasu przejęzyczyć niż prezydenta który jedną nieprzemyślaną wypowiedzią jest w stanie postawić nasz kraj w niezwykle skomplikowanej i niekomfortowej sytuacji na arenie międzynarodowej.


Prezes Kaczyński dostał sromotne lanie od doskonale przygotowanego oponenta. Wiarygodność Komorowskiego wynikała nie tylko z braku zdenerwowania i wiary w słuszność swoich przekonań, ale także z tego że podczas wymiany argumentów posługiwał się faktami jak wtedy gdy mówił o pieniądzach jakie rząd przeznaczył na podwyżki dla nauczycieli czy na uniwersytet w Rzeszowie a w późniejszej części na inwestycje w Polsce. W sytuacjach problemowych nie chciał składać żadnych konkretnych obietnic, deklarował natomiast chęć przedyskutowania problemu z odpowiednimi środowiskami. Natomiast wiarygodność prezesa Kaczyńskiego była żadna. Pomijając już wspomniany przypadek gdy w przeciągu 5 minut Polska zdążyła się podzielić, potem połączyć aby za chwile znów się podzielić, to można wspomnieć wiele przypadków gdy wyraźnie widać było że prezes nie ma nawet pomysłu na jakiś program dla kraju. Niestety ale Jarosław Kaczyński nadal nie rozumie że wyborcy nie są głupi i rzucanie pięknie brzmiących ale pustych w swym przesłaniu haseł nikogo nie przekona. Ja już przerabiałem idee 3 milionów mieszkań czy taniego państwa które w ostatecznym rozrachunku okazały się być tylko snem na jawie prezesa Kaczyńskiego. Jestem wyborcą i mam gdzieś deklaracje co prezes zamierza zrobić, bo znam go dobrze i wiem ze chciałby tu urządzić przysłowiowe Eldorado. Mnie interesuje JAK prezes zamierza te plany zrealizować, ILE czasu będzie na to potrzebował, SKĄD weźmie pieniądze. Bez tego obietnice prezesa to tylko puste frazesy.

Prezes ma świadomość swojej klęski, wyraźnie pokazywał to niesmak na Jego twarzy gdy wychodził ze studia złapany na chwilę przez dziennikarzy. Coś tam markotał pod nosem że marszałek Komorowski przypisuje sobie i swojemu rządowi zasługi rządu Jarosława Kaczyńskiego. Cóż można powiedzieć, po prostu śmiech na sali. Swoje trzy grosze dorzucił rzecznik sztabu, Paweł Poncyliusz który na siłę próbował doszukać się błędów jakie popełnił marszałek podczas debaty, ale gdy nie udało się niczego takiego znaleźć, można było zobaczyć narastającą w nim z każdym zdaniem frustrację spowodowaną bezsilnością wobec świetnie przygotowanego konkurenta.

Na koniec dodam jeszcze że przed chwilą na Onet.pl wyczytałem że Jarosław Kaczyński ogłosił się zwycięzcą debaty. Pozwolę sobie nie komentować tego stwierdzenia. Powiem natomiast że odnoszę wrażenie jakbym miał deja vu. W 2007 roku prezes po przegranej przedwyborczej debacie z Donaldem Tuskiem również stwierdził że czuje się zwycięzcą, natomiast wczoraj słyszałem w telewizji że „tamta debata faktycznie mu nie wyszła”. Ale cóż, na temat zaprzeczania własnym słowom w wykonaniu prezesa wypowiadałem się już nie raz i znając Jarosława Kaczyńskiego jeszcze nie raz będę się musiał znów wypowiedzieć.