Kaczyński ma problem. I to nie dlatego, że jeden z
najbardziej zaufanych mu ludzi, wraz z dwójką nieco mniej zaufanych okazali się
nielojalni. Do tego akurat powinien się przyzwyczaić. Chodzi o to, że marka
którą stworzył i której promocję zlecił swojemu byłemu rzecznikowi, została
przez niego wystawiona na potężny szwank. I to nie jest drobna kontuzja ale
nadwyrężenie samego kręgosłupa partii, bo przecież jej szkielet programowy
zawsze na czołowych miejscach stawiał walkę z korupcją, przekrętami, oszustwami
i rozkradaniem państwa.
Na finiszu kampanii wyborczej, w której partia porozwieszała
plakaty krzyczące, że taśmy „Wprostu” nie kłamią, na światło dzienne wychodzą
fakty, które podważają jakąkolwiek wiarygodność wykrzykiwanych haseł. Kaczyński
musiał reagować szybko, by ratować twarz – swoją i partii. Ta szybka reakcja to jedyne co mu zostało,
będzie do znudzenia bronił się powtarzając, że rozprawił się z patologią natychmiastowo,
nie tak jak PO z Nowakiem i paroma innymi. To trochę mało, zważając na fakt, że
sprawa nie dotyczy jakiś kilku posłów z ostatnich sejmowych rzędów, ale
człowieka który był prawą ręką prezesa i twarzą partii. Abstrahując od
szybkości działania, pozostaje skaza uniemożliwiająca budowanie zaufania dla
organizacji, w której gromada dwulicowych karierowiczów z jednej strony
podlizuje się do prezesa a z drugiej za jego plecami wałuje podatników. Poziom
na jakim w partii funkcjonują standardy pozostaje przez to wątpliwy, bo ile by
się prezes nie nagadał o uczciwości i rozliczaniu oszustów, to pozostanie
pytanie, czy Ci których do tej walki chce posłać, faktycznie wyznają te same
wartości, czy opowiadają o nich tylko w telewizji.
Problem Kaczyńskiego jest jednak znacznie poważniejszy, trwa
od jakiegoś czasu i nie rozwiąże go partyjny sąd kapturowy. Tym bardziej, że
sam prezes go nie dostrzega. Może trudno w to uwierzyć ale ten człowiek naprawdę
wierzy, że Ci wszyscy klakierzy i wazeliniarze są mu tak poddani, bo są
przekonani o jego słuszności i słuszności teorii które wyznaje, oraz że godzą
się na istniejącą strukturę partyjną, bo widzą w prezesie niekwestionowanego
lidera. I nie przyjdzie prezesowi do głowy, że wszystkie te przypadki
Zalewskich, Ujazdowskich, Ziobrów, Kemp, Cymańskich, agentów Tomków i wreszcie
Hofmanów to nie są jednostkowe przypadki buntu, ale wewnętrzna polityka, która
rozgrywa się bez udziału prezesa. W organizacji w której mimo podziału
stanowisk władzę dzierży tylko jedna osoba, każdy z niżej postawionych usiłuje
wkupić się w łaski prezesa, bo to się mu opłaca.
Każdy z wafli prezesa prowadzi swoją walkę o wpływy w partii.
A Kaczyński, który stracił brata, bratową, matkę a nawet kota w przeciągu
krótkiego okresu czasu robi najgłupszą rzecz jaka mu pozostała czyli szuka
przyjaciół w polityce. I na nic tu jego jakiekolwiek doświadczenie, które jak
nic podpowiada by w polityce nie szukać przyjaciół. Prezes znajdzie sobie
nowego pachołka, który będzie tańczył jak mu zagra, licząc na jego lojalność. Ten
czy inny i tak skończy tak samo. Bo kiedy Kaczyński już się zorientuje, że
pachołek pod szyldem partii walczy wyłącznie o swoje interesy, to znów będzie
za późno. I znów prezes zostanie postawiony pod ścianą.
Ci rzekomo zaufani ludzie prezesa tylko przyjaciół udają.
Każdy z nich za 30 srebrników wydałby go w ręce Sanhedrynu, bądź jak kto woli rosyjskim
agentom. Nie od dziś wiadomo, że jednym z podstawowych wymagań, by należeć do
tej partii jest nie być przesadnie mądrym, bo prezes obawia się, że ktoś w
końcu będzie w stanie jego samego rozszyfrować. Partię tworzą więc półgłówki,
ludzie głupi, ale nie do tego stopnia by nie zauważać, że prezes słabnie.
Zacierają ręce widząc że Kaczyński ma coraz mniej sił do kierowania partią.
Chcą przejąć całość władzy w partii, bo nie rozumieją, że ta partia to prezes i
tylko prezes. Bez niego partia nie istnieje, po nim nie będzie schedy, po nim
nie będzie niczego. PiS będzie istnieć tak długo, jak długo Kaczyński da radę
nim kierować.
Mimo to, każdy z pachołków widzi w sobie idealnego następcę
prezesa. Co bardziej wpływowi, rozedrą pomiędzy siebie tę partię, tworząc
jakieś mniejsze ugrupowania z ludźmi, którzy za nimi pójdą. I potraktują
prezesa tak, jak sam ich nauczył. Będą tańczyć na jego grobie, uzurpując sobie
prawo do określania się dziedzicami prezesa i oskarżając pozostałych o
sprzeniewierzenie się jego ideałom. Będą się licytować, kto zawsze najbliżej
prezesa był, kto najbardziej go wspierał.
Jakim głupcem zatem trzeba być aby tego procederu nie
zauważać. Co musi się stać, by prezes zauważył, że pachołki podając mu na
przywitanie prawicę, za plecami w lewej ręce trzymają nóż, który chętnie
wbiliby mu w brzuch. Pozostaje pytanie, czy PiS rozpadnie się prędzej z powodu
niemożności prezesa do sprawowania dalszych w nim rządów, czy dlatego, że po
wyrzuceniu wszystkich zdrajców, PiS stanie się partią wyłącznie jednoosobową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz